FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie www.serialeimy.fora.pl 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Role Playing Love - Odcinki&Komentarze
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Wto 19:50, 26 Maj 2009    Temat postu:
 
Okej tumoroł xD doczytam drugi odc i będę na bieżąco ^^ Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 11:55, 27 Maj 2009    Temat postu:
 
Agata napisał:
Musiałbyś mi streścić wszystkie wątki Sad


Da się zrobić, jak wrócę do domu to Ci napiszę. Będziesz poinformowana, nie przejmuj się. xD

Lizzy napisał:
Okej tumoroł xD doczytam drugi odc i będę na bieżąco ^^


O, nawet nie wiedziałem, że nadrabiałaś. Ale chwali się, chwali. xD Okej, to czekam tumoroł na komenta czy Ci się podobało. Wink

PS. Dzięki za zrobienie dziesiątej strony. Co prawda tutaj nic mi to nie daje, ale jednak przywołuje fajne wspomnienia. XD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Śro 11:55, 27 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 11:47, 30 Maj 2009    Temat postu:
 
Agata napisał:
Nie wiem po cholerę jechali do Egiptu, dlaczego część ekipy znalazła się na wyspie, kto w końcu jest dobry, a kto zły (głównie w wątku z Viv) i jakie cele mają wszystkie trzy teamy...


1. Jechali do Egiptu, bo ostatnia notka zostawiona na Wyspie wskazywała, że tam właśnie znajduje się oryginalna kopia testamentu. Poza tym...
2. Podczas ucieczki z Wyspy ekipa uratowała się wraz z Leonardem. Ten jednak wszystkich zrobił w konia, bo załatwił sobie helikopter, uszkodził motorówkę przyprowadzoną przez biologiczną mamę Xaviera i zostawił Ekipę na pastwę losu. Dodatkowo porwał Normę i już w Egipcie się z nią ożenił nie wiedząc, że Amanda żyje i ma się całkiem dobrze.
3. W tokijskim wątku źli byli/są Malcolm, Shatya i połowie Shyamal. No i członkowie Yakuzy, którzy polują na Viv. Ta scena z pierwszego i drugiego odcinka sezonu to był tylko wytwór wyobraźni Shatyi, kiedy November wstrzyknął jej środek halucynogenny zmieszany z LV-89.
4. Ekipa Egipska - znalezienie testamentu, przy okazji wyeliminowanie Tych Złych i zapobiegnięcie zwiększaniu sie statystyk umieralności. Ekipa Genewska - ucieczka przez agentem Mendelsonnem i ochronienie próbki LV-89 wyodrębnionej z krwi śp. Clarise Craven. Ekipa Tokijska - no na razie to uratowanie własnych tyłków oraz Viv od Yakuzy, a poza tym odnalezienie w końcu dzieciaka Viv [która nie wie, że Shyamal go zabił]. Wink

Tadam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 17:33, 30 Maj 2009    Temat postu:
 
Dziękuję, jeśli jeszcze czegoś nie będę rozumieć, to zapytam Smile A teraz zabieram się do czytania Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 23:52, 07 Lip 2009    Temat postu:
 

Episode 8 (99): Airports and Red Underpants.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - producer of new MacBook Pro and Google Inc., developer of Gmail e-mail service.


ABC Starts here

Jack Simons był dumny z wizji siebie jaką utworzył swego czasu w umyśle Shatyi. Był tam mniej więcej tak silny i odważny jak w rzeczywistości, problem polegał jedynie na tym, że jego specjalne moce realnie były znacznie słabsze. Teraz siedział na opuszczonej budowie parę kilometrów od Tokio, zamieniając wystrzeliwane strumienie wody z pistoletu kupionego w pobliskim sklepie przez July’a w ostre i dość śmiercionośne lodowe szpikulce.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż July jest ponad to? – mruknęła April, która przeglądała obecnie stronę internetową najbliższego lotniska na swoim MacBooku Pro.
- Droga April, jak na razie się nie skarżył w żaden sposób. – November zerknął na rzeczonego, po czym wysłał mu swój niezawodny uśmiech kalibru 4. Mniejsza, że działał zwykle tylko na kobiety, Jack z reguły nie dzielił ludzi ze względu na płeć, a raczej na możliwość zdobycia informacji, przydatność podczas wykonywania misji tudzież możliwość przelecenia. W przypadku July’ego ta taktyka raczej nie działała z wiadomych względów, choć z drugiej strony zerknął na chwilę na April, która uśmiechnęła się pod nosem.
- I co, przekazał ci jakieś skomplikowane myśli, które możesz wykorzystać do podbicia świata za pomocą laptopa i samolotu? – prychnął Jack, po czym zamroził kolejną serię wodnych pocisków.
- Nie, no coś ty. – odparła April lekceważącym tonem. – Biorąc pod uwagę ułożenie brwi, zaciśnięcie warg tudzież zwężenie źrenic mogę z całą pewnością stwierdzić, że jego przesłanie było bardzo proste – „Wykręcę ci kiedyś jaja tak mocno, że sikać będziesz raczej przez uszy”. – wykazując zadowolenie na myśl o takim obrocie sprawy, April powróciła do zamawiania biletów.
- Naprawdę potrafisz to wyczyt… - November zbliżył się do July’ego i zerknął mu prosto w oczy, po czym poczuł, że jego twarz zalewa strumień wody. Przez chwilę wydawało się, że strużki wody spływające po twarzy agenta zagotują się od wewnętrznego pragnienia obicia dzieciakiem o parę rusztowań, ale w porę rzeczony opanował się, zamieniając wodę w lód i pozbywając się lodowej maski rzucając ją o najbliższą stalową rurę.
April, po zarejestrowaniu się na stronie najtańszego z najtańszych przewoźnika prywatnego – Tokyo Liang Li Airlines Chupacabra – zalogowała się do swojego konta na poczcie Gmail i spojrzała nowe maile. Jeden, otrzymany przez kilkoma minutami zainteresował ją szczególnie. – Ej, chłopaki? Znacie taki adres jak: [link widoczny dla zalogowanych]? – April spojrzała na mężczyzn z cieniem uśmiechu wywołanym poziomem litości nad tak dziwnym adresem.
- Nie, ale chętnie założę podobny na swój użytek. Co powiesz o [link widoczny dla zalogowanych]? – prychnął November. – Sprawdziłaś aby, droga April, co w nim jest?
- Nie, tani Novemberze, po prostu zastanawiam się czy ktoś z naszych znajomych. – April kliknęła na na wiadomość, jednocześnie podnosząc dłoń i uciszając Jacka Simonsa – Tak wiem, my nie mamy znajomych.
Mail napisał:
Do agentów April, November i July [choć do tego ostatniego to tak trochę mniej]
Nie będę owijać w bawełnę czy inną roślinę modyfikowaną genetycznie: mam ze sobą próbkę LV-89. Zgaduję, że jest ona bardzo ważna dla brytyjskiego rządu, tudzież dla MI6. Nie wiem, nie wnikam czy chcecie tą substancję tylko dla siebie. Wiem natomiast jedno – nie powinniście pozwalać tak drogiej Wam fiolce pałętać się po miejscu tak publicznym jak jedno z Tokijskich lotnisk. Dr Rose zrobiła trzy próbki, nigdy nie wiadomo która z nich ma największe skutki uboczne… W załączniku przesyłam zdjęcie fiolki wraz z zawartością, ufam, że doskonale wiecie jak wygląda narkotyk. Do zobaczenia na lotnisku.
L.


Po przeczytaniu połowy maila głos April - kobiety odważnej i zdecydowanej na wiele rzeczy, z których większość nie przeszła nawet przez wyobraźnię Novembera, a tym bardziej July’ego – załamał się, acz jedynie nieznacznie, a kobieta odchrząknęła dodatkowo maskując swoją chwilę słabości. Po wybrzmieniu ostatniego słowa November przełknął nerwowo ślinę, a July wykonał najprawdopodobniej najbardziej ambitną próbę wyrażenia swoich uczuć poprzez uniesienie jednej brwi.
- No, to nas wyrżną. – stwierdziła przytomnie April. – Wyrżną, poćwiartują, przypieką na masełku i doprawią pieprzem z LV-89. To będzie lepsze niż czysta kapsaicyna*. Co ci strzeliło do głowy, żeby przywozić tutaj to szujstwo z Genewy? Jaja ci już całkiem odpadły czy jeszcze się trzymają na skrawku skóry? Bo myślenie to już ci całkiem przeszło w te rejony gdzie Słońce nigdy by zaglądać nie chciało.
Pogoda, doskonale wyczuwając w jakiej sytuacji znajdują się agenci i chcąc w końcu na coś się przydać tudzież dodać tej scenie więcej dramatyzmu, natychmiast się popsuła co oznaczało mniej więcej dużo kropel deszczu spadających na zapobiegliwych ludzi pracujących dla MI6, którzy to w całej swojej zapobiegliwości nie mieli nawet jednej parasolki przy duszy. W deszczu, na rusztowaniu, które gdyby mogło mówić stwierdziłoby zapewne, że jest smutne agentów obserwowała Tajemnicza Postać. Jej czarne włosy powiewały na wietrze, jej czarny kostium przylegał do ciała. Słowem – nic szczególnego. Jedynym, niezapomnianym elementem odróżniającym tą Tajemniczą Postać od innych były oczy, niebieskie niemal do drugiej potęgi.
W dwadzieścia minut później April, July i November poruszali się już po drodze swoją nabytą nie do końca legalnymi sposobami Toyotą Prius trzeciej generacji. Po pasie prowadzącym w przeciwną stronę pędziły istne bataliony wozów strażackich, policyjnych Toyot Crown Sedan i ździebko mniej karetek jako iż pewnie spodziewano się raczej totalnej anihilacji wszelkiego życia w pobliżu szpitala. Lotnisko było dosyć małe jak na tak pokaźne miasto jakim było Tokio. Mniejsza, że ów budynek znajdował się gdzieś na obrzeżach miasta, to nie miało znaczenia. Ważniejszym aspektem był fakt, że w okolicy nie było nikogo. Flora i poniekąd fauna spisały się na medal, ale ludzi tak jakby ubyło.
Tymczasem w zaciemnionym pomieszczeniu kontrolnym siedziała Tajemnicza Postać. Jej intensywnie niebieskie oczy skupiały się teraz na ekranie komputera, a na biurku obok leżało to, na co polowało obecnie pewnie przynajmniej dwudziestu agentów CIA – fiolka LV-89. Kobieta, ubrana w wysoce nieoryginalny czarny strój czekała na rozwój wypadków.
Po wejściu do głównego pomieszczenia lotniska trójka agentów szybko mogła stwierdzić, że albo wszyscy Japończycy rzucili się na nową wyprzedaż w sklepach Hello Kitty albo coś wyjątkowo paskudnego pokroju Godzilli wykurzyło z hali odpraw wszystkich przyszłych pasażerów i osoby niezrzeszone. Taśmy w urządzeniach skanujących każdy bagaż dalej pracowały, walizki dalej przez rzeczone urządzenia przejeżdżały, a jedna została tak zapakowana rzeczami osobistymi, iż w chwilę po wejściu agentów w powietrzu latały już elementy bikini i okładki opakowań DVD dziesięciu sezonów „Przyjaciół” kiedy zamki nie wytrzymały przeciążenia. Hałas otwierającej się walizki przeszył ciszę panującą na lotnisku w sposób tak niespodziewany, że April w odruchu przestrzeliła dziurę w lecących na spotkanie z ziemią czerwonych stringach.
- A ten facet na rogu Białego Lotosu zarzekał się, że zioło pierwsza klasa… - mruknął November, po czym rozejrzał się dokładnie po wielkim pomieszczeniu w nadziei na odszukanie jakiegokolwiek znaku szczególnego. Pomijając rzecz jasna przestrzelone gacie i korniki wykonujące pierwsze próby owadziej awiacji całe lotnisko wyglądało, jakby ludzie zostali z niego przetransportowani w jakieś bardziej ustronne miejsce w ramach programu ochrony świadków.
- No jakby ci jeszcze kto uwierzył, że palisz maryśkę. – mruknęła April po wyciągnięciu swojej ukochanej Beretty. Na opustoszałym lotnisku jedyne, co było pewne to wszechogarniająca cisza, dlatego kobieta poruszyła się niespokojnie kiedy na wielkiej tablicy informującej o przylotach i odlotach pojawił się - wraz z odpowiednim sygnałem dźwiękowym – nowy napis powiadamiający o niespodziewanym lądowaniu samolotu. Napis, składający się z pomarańczowych „krzaków” jak nazywał je Jack oraz odpowiadającego im komunikatu wypisanego literami całkiem zrozumiałymi dla przeciętnego Europejczyka, znajdował się mniej więcej w połowie tablicy. – Czemu mam co do tego dziwne przeczucie? – kobieta rozejrzała się po okolicy, rozważając miejsca w których można by się było ukryć w przypadku gdyby samolot był pełen agentów CIA.
- Kto wie, może dlatego, że masz nadzieję na więcej dostaw czerwonych stringów? – Jack Simons uśmiechnął się nieco ironicznie, po czym zerknął przez całkowicie przeszkloną zachodnią ścianę budynku na lądowisko. Światła w oddali wskazywały bezsprzecznie na zbliżający się samolot pasażerski, za to pojazdy dostawcze zajmujące się przewozem bagaży oraz dość wiekowy już autobus lotniskowy firmy Neoplan…
Wydarzenia kolejnych paru minut mogły się nadawać idealnie do akcji w stylu slow-motion w filmie romantycznym o zabarwieniu erotyczno-rozrywkowym. Przez całkowicie przeszkloną ścianę widać było, że w chwilę po dotknięciu kołami ziemi samolot typu Boeing 747 stracił główną parę kół z przodu przez co pilot w ciągu następnych pięciu sekund stracił panowanie nad tym gdzie i z jaką szybkością samolot szurał po asfalcie pasu startowego. Iskry spodowane tymże tarciem metalu o asfalt rozświetlały pas startowy znacznie lepiej niż masakrowane teraz jedno po drugim światła. Po chwili, która nie przez przypadek wydawała się wiecznością, jeden z silników Jumbo Jeta osadzony na lewym jego skrzydle stanął w płomieniach, tymczasem pozostałe przestały pracować.
Chwilę potem zachodnia ściana budynku zamieniła się w tysiące malutkich odłamków szkła, gdy prawe skrzydło samolotu wbiło się w nią z dużą prędkością. Kadłub samolotu zmasakrował betonowy sufit, a konstrukcja budynku zaczęła się niebezpiecznie chwiać i pękać. W mniej więcej tym samym czacie, gdy odłamki szkła jeszcze latały w powietrzu April zoczyła July’a stojącego jak w transie na kursie kolizyjnym z wielką elektroczną tablicą, która w wyniku uderzenia oderwała się od sufitu.
- Cholera jasna, July! Usuń się stamtąd, bo będziemy cię mogli na szaszłyki przerabiać! – warknęła April, po czym natychmiast rzuciła się w kierunku chłopca, który dalej stał jak wryty. – Scotty! – w ostatnim etapie ratowania życia chłopca April dobiegła do rzeczonego, pociągnęła go za sobą i zakryła własnym ciałem, co zaowocowało w otrzymaniu sporej ilości latającego w powietrzu szkła w plecy i zaczerwienieniu się śnieżnobiałego dotąd płaszcza od krwi.
November obserwował jak elektroniczna tablica istniejąca obecnie jedynie by zderzyć się z już i tak krwawiącymi plecami April zostaje zmieciona z kursu przez prawe skrzydło samolotu, które wcześniej przedostało się przez wielkie zachodnie okno. Kiedy zaś zaczął w końcu patrzeć przed siebie było już raczej za późno i w jednej chwili poczuł parę żeber, które z bardzo charakterystycznym chrzęstem złamały się pod wpływem zderzenia z silnikiem samolotu – dzięki wszelakim bogom silnikiem na razie niepracującym.
- Ja lataaaaaaaaa… - krzyk kurczowo trzymającego się silnika Jacka Simonsa został raptownie przerwany przez jego zderzenie z jednym z filarów podtrzymujących konstrukcję dachu lotniska. Mężczyzna poczuł się tak, jakby jego żebra zaczęły żyć własnym życiem i poruszały się po jego ciele bez żadnych ograniczeń. Również słony smak krwi w ustach utwierdził go w przekonaniu, że bywał już w lepszych sytuacjach. Tymczasem, po ostatecznym zatrzymaniu się samolotu niszczącego tokijskie lotnisko…
Silniki maszyny włączyły się ponownie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 18:20, 08 Lip 2009    Temat postu:
 
Ale ogólnie śmiechowy odcinek... Laughing Normalnie śmiałem się co chwilę, a najbardziej chyba z końcowego tekstu Novembera. XD No a tak pomijając kwestię humoru, ciekawe od jakiego to tajemniczego "L" był ten mail...Nawiasem to skojarzyło mi się z pewnym "L", ale to raczej nie on. xD Chociaż na pewno ma z nim (oraz z wypadkiem samolotu) coś wspólnego ta tajemnicza, niebieskooka kobieta. Twisted Evil W ogóle i pomyśleć, że właśnie taki wypadek samolotu może tak zmasakrować naszych agentów... o.O Ale cóż, najwidoczniej ich też można zaskoczyć, no i poznaliśmy też prawdziwe imię July'ego. ^^
Ach tak, a "zobrazowanie" maila to fajny pomysł. Cool No nic, czekam na jubileuszowy odcinek. Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Goku
.
.



Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 19:16, 03 Sie 2009    Temat postu:
 
Ok, przeczytałem najnowszy i te poprzednie odcinki Smile W poprzednich strasznie podobały mi się dialogi z Gaiem i Keiko, a potem opis tej sceny akcji, choć mam wrażenie, że to już jest bardziej serial sensacyjno-komediowy albo w ogóle jakieś połączenie wszelkich możliwych gatunków xDD. Ale ta końcówka z Adamem... O_o

Ciekawe kim jest Tajemnicza Postać(czemu one zawsze mają czarny strój? xDD)?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Goku dnia Pon 19:20, 03 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 23:23, 03 Sie 2009    Temat postu:
 
Goku napisał:
to już jest bardziej serial sensacyjno-komediowy albo w ogóle jakieś połączenie wszelkich możliwych gatunków xDD.

Na początku było Słowo... khem, nie ta kwestia. A, na początku była soap opera. Z tym testamentem, dziedziczeniem itp. Potem stwierdziłem, że czegoś tak nudnego jak soap opera to ja pisać nie mogę i nie będę, więc zrobił się serial przygodowo-sensacyjny. A że komedia to było widać od dawna. Potem dzięki crossoverom z Łowcami i wątkiem w Tokio dodane zostały elementy s-f. Więc w sumie tak, to jest miks. ;D

Cytat:
Ciekawe kim jest Tajemnicza Postać(czemu one zawsze mają czarny strój? xDD)?

Tajemnicza Postać to jest taki running joke w tym serialu. Razem z melonami, kornikami i ogórkami TP stanowi powracający element komiczny. I służy ukrywaniu tożsamości danej postaci przed jej wyjawieniem. Akurat rzeczona tej TP zostanie ujawniona w odcinku setnym. Twisted Evil
Jakbyś miał jeszcze jakieś pytania wal śmiało, jak widać na początku tej strony lubię wyjaśniać sprawy związane z serialem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 23:51, 09 Sie 2009    Temat postu:
 

Episode 9&10 (100&101): Slashers’ Day.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - producer of new iPhone 3GS.


ABC Starts here

Ciało było cokolwiek ponętne.
Nieważne jak bardzo Jean by się nie przypatrywał, pozostawało ponętne z każdej strony. Zatoczył wokół niej idealnie równe koło tyle razy, że wiedział o tym doskonale. Mniejsza, że Ciało od momentu niezbyt bolesnego upadku [dla rzeczonego] tudzież bardzo bolesnego spotkania z Peacemakerem w przypadku Clive’a Mendelsonna nie ruszyło się zbytnio ani trochę. Dodatkowo, nie mrugało, co dla Paula oznaczało ni mniej ni więcej, że myślenie też było Ciału obce.
Paul zawsze mrugał, kiedy intensywnie myślał. W innym wypadku czasami zdarzało mu się o tym zapomnieć.
Alain, z daleko posuniętą rezerwą przybliżył się do Ciała na wystarczająco bliską odległość by dotknąć rzeczonego palcem. Po wykonaniu tejże czynności poczuł przenikliwy ból podczas gdy Ciało wykręciło mu nadgarstek w najbardziej niehumanitarny sposób jaki miało w swoim arsenale. Na twarzy „cielesnego naczynia” przechowującego dusze Bapa i Clarise pojawił się wredny uśmieszek, podczas gdy Alain marzył o skręcaniu się z bólu.
- Proszę, błagam, tylko nie prawa ręka, nie wyrywaj mi prawej ręki. – jęczał Alain, doprowadzony prawie do łez. – Jak ja teraz będę…
- Alain, oszczędź nam szczegółów… - przerwał mu Jean z wyrazem dezaprobaty na twarzy.
- Uprawiał… - mężczyzna niezmordowanie komentował dalej, uśmiech na twarzy Ciała zyskiwał na poziomie wredności z każdym jękiem rzeczonego agenta.
- Alain! – warknęli jednocześnie Jean i Paul.
- Warzywka! Okej? Jak ja teraz będę uprawiać warzywka w moim przydomowym ogródku?! – Alain prychnął. W tym samym momencie poczuł, iż napór ręki Ciała na jego nadgarstek słabnie i po chwili przyglądał się siniakom z niewyraźną miną. Ciało – rzecz jasna bez słowa – udało się w kierunku osuwiska skał, pod którym zniknęła Rose O’Neil. Po paru chwilach spędzonych na badaniu możliwości przeniesienia wszystkich skał do innej lokacji Ciało westchnęło i zerknęło na Paula wyczekująco. Kobieta przełknęła głośno ślinę, po czym przemówiła cicho. Wszystko byłoby bardzo przyjemnie gdyby nie to, iż Agenci stali za daleko, by cokolwiek usłyszeć. Ciało spojrzało na nich, wyrazem twarzy wyrażając wstrząsające zdumienie na okoliczność ich braku wyczucia i przywołało ich gestem ręki.
- Nie wiem kto Was naprawdę mianował agentami czegokolwiek na Ziemi. – kobieta, z dalej zachrypniętym głosem przemówiła do rzeczonych mężczyzn. – To ciało nie było używane od czterdziestu sześciu lat, trzeba dać mu czas na regenerację strun głosowych, więc to jedyne co ratuje was od tragicznych skutków swojej własnej głupoty. Dziewczyna najprawdopodobniej się tam już udusiła, czy coś… Ale Paul, z łaski swojej spróbuj jeszcze utorować nam wejście.
- Czy ja wiem, czy to taki dobry pomysł? Jeszcze wybuchnie razem z kamieniami. – Jean pokręcił głową, tasując swoje karty.
- Albo się lekko poparzy, albo się udusi i zginie. Jak myślisz, co Rose by wybrała? – Ciało wywróciło oczami po raz kolejny tego wieczora, podczas gdy Jean musiał przyznać, iż logiczne postępowanie w dniu dzisiejszym nie przychodziło mu zbyt łatwo. Jednocześnie Paul, dalej nie do końca przekonany czy to najlepszy pomysł podszedł trochę bliżej – ale ustawił się jednocześnie odpowiednio daleko, by nie dostać przez przypadek sporym głazem – i skupił swoje moce na stosie tychże. Po chwili czerwony celownik pojawił się na kupie kamieni, a parę sekund potem jeden z agentów DGSE zapewnił im dodatkowy przelot w promocji. Jednak , gdy pył i kamienie opadły już na swoje miejsca Ciało i agenci przyjrzeli się dokładniej dziurze powstałej w wyniku eksplozji nagle okazało się, iż… Rose O’Neil pod stertą kamieni już nie było.
- Ło jeżu najostrzejszy, ja ją chyba…
Wysadziłem?
Noc. Szopa. Genewa, a raczej jakieś przedmieścia. Mroczna Szopa.
Mroczna Szopa zaiście była mroczną.
Od czasu jej powstania – co biorąc pod uwagę jej stan oraz legendy krążące wokół tego miejsca nie było takie łatwe do określenia, aczkolwiek datowano ją na przedział 1785 – 1920 – nikt z choćby malutką dozą instynktu samozachowawczego i zdrowego rozsądku nie zapuszczał się w jej rejony. Co oznaczało ni mniej ni więcej, że rodzice mówili swoje, a nastolatki lgnęły do niej niczym korniki do drewna. Drewna, które według relacji rzeczonych korników było pierwsza klasa. Z domieszką mrocznego posmaku, ale pierwsza klasa. Szopa dzięki jej reputacji widziała już wiele, od pojedynków szlachciców po torturowania zdradzieckich członków mafii z bonusowymi dodatkami w postaci pierwszych stosunków połowy młodzieży mieszkającej w pobliskiej wiosce oraz z awansowaniem do rangi głównej bohaterki jakiegoś taniego horroru kręconego dla kasy i dwunastu sequelów.
Tym razem jednak była schronieniem dla pewnej damy i pewnego gentlemana. Niestety, dama osobiście nie mogła podziwiać urokliwej okolicy Mrocznej Szopy, w jakiej się znalazła gdyż widziała –nomen omen – tylko mrok. Opaska na oczach uniemożliwiała jej zobaczenie czegokolwiek; sznury i kajdanki sprawiały, iż pochodzenie sobie po lokacji było ździebko niemożliwe, a narkotyk wstrzyknięty jej podczas uprowadzenia cały czas sprawiał, że była nieco śpiąca.
Gentleman za to, Tajemniczą Postacią będąc, prezentował się bardzo szykownie. Spacerował po wielkiej przestrzeni gdzie przez lata przechowywano odcięte uszy po pojedynkach, gdzie nienarodzone dzieci wsiąkały w siano z równym zacięciem podczas rewolucji seksualnej lat siedemdziesiątych co krew Bogu ducha winnych członków mafii i gdzie „Marisa” była przez parę lat regularnie mordowana przez Genewskiego Morderce z Szopy. Przestrzeń ta obecnie była opróżniona, znajdowało się w niej tylko, oświetlone światłem Księżyca wpadającym przez dziury pozostawione przez wyjęte niegdyś deski , krzesło wraz z Damą. Mężczyzna ubrany był klasycznie – w idealnie dopasowaną białą koszulę, przez co kobiety zwykle miały już jako takie pojęcie o idealnym stanie jego klatki piersiowej, oraz w czarne spodnie. Snieżna biel górnej części jego odzienia dodatkowo podkreślała jego ciemną karnację.
Tajemnicza Postać odchrząknęła. – Ej, śpiąca królewno… Ja wiem, że brak snu szkodzi pięknu, dlatego sam staram się wysypiać jak tylko mogę, ale mogłabyś już tak jakby dojść do siebie bo mam dla ciebie parę pytań.
- Dochodzić to ja będę, ale na pewno nie z tobą. – mruknęła Rose, po czym poruszyła się niespokojnie na krześle odkrywając, że w najbliższym czasie nie będzie mogła nigdzie się ruszyć. Więzy, w miarę jak mocniej chciała się z nich wyrwać, tym bardziej zaciskały się na jej ciele.
- Ta, bo moje senne marzenia niby są z tobą związane. – mężczyzna wywróc ił oczami, po czym powrócił wzrokiem do swojej uwięzionej damy. Przybliżył się do niej na bezpieczną odległość, po czym wyjął z kieszeni spodni nóż i zaczął polerować ostrze. – Powiedz mi… Jesteś świetną lekarką, masz dobrą posadę, męża… Czemu ryzykujesz swoje życie opracowując formuję narkotyku, który – a o tym powinnaś wiedzieć doskonale – po pewnym czasie stanie się oczkiem w głowie wielu organizacji zajmujących się bezpieczeństwem we wszystkich możliwych krajach świata?
- Bo lubię, jak mnie porywają różni napaleńcy. – mruknęła kobieta, poruszając się niespokojnie.
- Naprawdę?
- Nie.
Mężczyzna nachmurzył się, po czym dotknął zimnym ostrzem policzka kobiety. Ta momentalnie odskoczyła, przez co więzy zacisnęły się mocniej na jej ciele. – Cudownie, grę wstępną mamy za sobą. A teraz powiesz mi, gdzie trzymasz trzecią i ostatnią próbkę LV-89. Bo potrzebuję.
- Nie mam, ukradli mi. – stwierdziła kobieta bez zająknięcia. Po chwili uwięziona poczuła słony smak krwi w ustach, napływającej z rany ciętej na policzku. Zastanawiające, nawet nie poczuła kiedy mężczyzna przejechał jej ostrzem noża po twarzy. – No co?! Prawdę mówię. I zapewniam cię, nie będziesz chciał zobaczyć rachunku jaki ci wyślę za chirurga plastycznego.
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz, bo może mnie nie dosłyszałaś: Gdzie jest trzecia próbka? – tym razem nóż powędrował do nogi dziewczyny, ostrze zawisło tylko parę milimetrów ponad rzeczoną. Chwilę potem, po ponownej odpowiedzi na to samo pytanie po lesie w którym położona była Szopa poniósł się przeraźliwy krzyk, który jednocześnie upewnił mieszkańców pobliskiej wioski, iż w budynku straszy całkiem realny duch.
Po paru minutach przesłuchania, kobieta siedziała dalej w tej samej pozycji. Jedyne zmiany, jakie nastąpiły dotyczyły jej wyglądu. Do krwawiącej dalej rany na policzku dołączyły teraz dwie głębokie na nodze i przedramieniu. Krew na twarzy łączyła się ze łzami, a ta z pozostałych ran tworzyła już całkiem sporą kałużę pod krzesłem.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli mi nie powiesz gdzie trzymasz ostatnią próbkę… No, powiedzmy, że plotki o wampirze grasującym w okolicy znowu będą miały swoje podstawy. – w momencie, gdy mężczyzna skończył swoją ostatnią wypowiedź on i jego dama usłyszeli dźwięk dzwonka w telefonie. Nożownik wyciągnął swojego najnowszego iPhone’a 3GS i odebrał połączenie.
- Hej słońce. Jak tam nasza pani doktor? - głos po drugiej stronie należał do kobiety. Przemawiała głębokim, niemal zmysłowym głosem.
- Hej L. Nie chce mi niczego powiedzieć, jest uparta jak cholera mimo że wykrwawia się na śmierć.
- Ja właśnie w tej sprawie do ciebie, mój drogi. No więc tak się składa, że znalazłam tą trzecią próbkę. Nie musisz jej przepytywać ani torturować, naprawdę.
- Nie mogłaś mi powiedzieć wcześniej? Noży bym nie brudził. – prychnął mężczyzna, patrząc na zapłakaną i zakrwawioną Rose O’Neil.
- Santiago, siad. – zaśmiała się kobieta. – Zrób z nią co chcesz. Co do fiolek mamy szczęście, dwie są w Tokio, a jedna w twoich okolicach. Nasz plan musi się powieść.
- Dobra, Lynn. Możesz na mnie liczyć. Do zobaczenia. – mężczyzna uśmiechnął się, gdy puknął na ekranie swojego iPhone’a w ikonkę zakończenia rozmowy. Wyciągnął czwarty nóż ze swojej kolekcji, po raz kolejny zatrzymał się by podziwiać piękno ostrza, po czym wymierzył je idealnie w postać uwięzionej Rose i…
Rzucił.
Tym samym, Santiago Olivieira poczynił kolejny krok naprzód. A Lynn Bellure była z niego dumna.


The all new iPhone 3Gs.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 18:13, 23 Sie 2009    Temat postu:
 
Nikt nie przeczytał setnego odcinka? Wstyd i hańba!

Ja sobie dałam spokój z odcinkami nieprzeczytanymi (92-98 ) i przeszłam do odcinków 99, 100 & 101 Shocked

I chociaż dowiedziałam się kim są Lynn, Santiago, April i July z opisu bohaterów, to i tak odcinki mi się podobały Smile

Po pierwsze, zauwazyłam ze watek genewski łączy się z wątkiem tokijskim, co bardzo mi sie spodobało Smile W ogóle uważam, że wszystkie watki powinny się ostatecznie połączyć w magiczny sposób

Po drugie, świetnie opisane torturowanie Rose i na koniec szok - lecący nóż! Czyzby kolejna śmierć?

Niestety, nie spodobała mi się jedna rzecz - brak pierwotnej obsady! Nie rozumiem jak to się stało, że w jubileuszowym, setnym odcinku nie pojawiło się rodzeństwo Carven oraz Will i Miguel Sad


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Agata dnia Nie 18:13, 23 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:52, 23 Sie 2009    Temat postu:
 
Niech to, przeczytałem odcinek już tydzień temu, ale kompletnie zapomniałem skomentować. Rolling Eyes

W każdym, ale ZONK na końcu. O,O Nigdy bym nie przypuszczał, że to krewni Almy oraz Willa i Miguela... Dziwne tylko, że Miguel i Will nigdy nie wspominali, że mają jeszcze jednego brata, ale cóż. Pewnie z jakiegoś powodu o nim nie wiedzieli. Ach, jak ja lubię takie zakręcone wątki. ^^

No i jednak Rose nie żyje. :/ Specjalnie zajrzałem do tematu z postaciami. >.> Nie podoba mi się to posunięcie. Wolałbym, żeby jeszcze sobie pochasała. :/ Chociaż skoro Clarise nie żyje, a Adam o tym wiedział, więc w sumie zbyt wielu wątków dla niej nie zostało poza szukaniem tego LV-89. Rolling Eyes Ale i tak lubiłem tę postać! >.>

A tak poza tym, to w 1 częsci odcinka Alain i Paul rlz. XD No nic. Czekam oczywiście na next episode. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 9:02, 24 Sie 2009    Temat postu:
 
Agata napisał:

Po pierwsze, zauwazyłam ze watek genewski łączy się z wątkiem tokijskim, co bardzo mi sie spodobało Smile W ogóle uważam, że wszystkie watki powinny się ostatecznie połączyć w magiczny sposób

Dostaniesz swój wish pod koniec serialu. XD Takiego spoilera mogę zasadzić.

Cytat:
Niestety, nie spodobała mi się jedna rzecz - brak pierwotnej obsady! Nie rozumiem jak to się stało, że w jubileuszowym, setnym odcinku nie pojawiło się rodzeństwo Carven oraz Will i Miguel Sad

Też nie mam pojęcia jak to się stało. XD Po prostu napadło mnie na pisanie odcinku z nowymi postaciami i miałem nawet dodać scenę z Egiptem, aczkolwiek skończyłem pisać po północy i tego samego dnia miałem wyjechać na tydzień na wieś. Także czynniki nie-wsadzające-oryginalnej obsady mogę określić jako:
1. Zmęczenie po nagłym napływie weny.
2. Świadomość, że o ósmej tego samego dnia miałem wyjechać na wieś.
3. Przeświadczenie, że i tak już jest odcinek długi.

Aczkolwiek zapewniam, że w odcinku sto drugim już na pewno będzie rodzina Craven i Will oraz Miguel. Na sto dwa procenty już będą. Wink

Cytat:
Ale i tak lubiłem tę postać! >.>

Też ją lubiłem, aczkolwiek nie miałem pomysłu na Genewę od początku piątego sezonu. A teraz jak widać już jest półmetek szóstego, więc trza było jakoś ten wątek powrócić do życia. I tak mam już przeludnienie w obsadzie. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Goku
.
.



Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 15:42, 25 Sie 2009    Temat postu:
 
Na początek - gratuluję 100 odcinka! Smile

I znów odcinki o postaciach, których nie znam xDD. I dlatego nie bardzo obchodzi mnie śmierć tej Rose, bo poza opisem w temacie o postaciach nie mam pojęcia kim była i w ogóle xD.

Za dużo masz postaci i trudno jest mi się połapać xDD. Najgorsze jest to, że już się pogubiłem kto gdzie jest. Mógłbyś mi to wypisać? Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 13:56, 26 Sie 2009    Temat postu:
 
Goku napisał:
Na początek - gratuluję 100 odcinka! Smile

Danke. xD

Cytat:
I znów odcinki o postaciach, których nie znam xDD. I dlatego nie bardzo obchodzi mnie śmierć tej Rose, bo poza opisem w temacie o postaciach nie mam pojęcia kim była i w ogóle xD.

No w sumie. Ale nie jest tak źle, Rose jest jedyną w tym odcinku której mogłeś nie znać. Lynn i Santiago to nowe postaci, chociaż połączone więzami rodzinnymi ze starymi.

Cytat:
Za dużo masz postaci i trudno jest mi się połapać xDD. Najgorsze jest to, że już się pogubiłem kto gdzie jest. Mógłbyś mi to wypisać? Smile

Egipt to siedlisko głównie tych postaci, które już znasz: Norma, Xavier, Daniel, Nadia, Leonardo [z uprowadzonym Victorem], Marc, Will, Miguel + Theo i Minerwa [których nie znasz].
Potem jest Tokio, gdzie są Amanda, jej siostra Mary Taggart, Vivienne, Adam i wszystkie postaci z serialu Raziela - November, July, April, Gai i Keiko.
Genewa to ex-Rose, Lynn i Santiago; agenci Jean, Paul i Alain + agent Mendelsonn który ich wszystkich ściga w nadziei pozyskania LV-89.

Jak masz pytania dot. jakiejkolwiek postaci czy też wątku wal śmiało.

PS. Wg. statystyk ten temat jest najczęściej wyświetlanym na forum. XD Szok i malaria dzieci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Śro 13:58, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 23:47, 06 Wrz 2009    Temat postu:
 

Episode 11&12 (102&103): Greek Salad in Egiptian Mess.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - producer of new MacBook Pro and Beretta – an Italian firearms manufacturer.


ABC Starts here

Mózg Willa Olivieiry do pewnego momentu jego życia działał mniej więcej bez zastrzeżeń.
Pomijając okazjonalne jedynki w szkole i parę studenckich imprez gdzie na pewno w wyniku wysokiego stężenia wódki i drinków na rzeczonej bazujących parę tysięcy szarych komórek Willa zginęło bezpowrotnie, klan Olivieirów miał głowę na karku, a w głowie mózg zdatny do imponującego działania. I na pewno wszyscy byliby rozczarowani, że po błyskotliwym ocenach na studiach Will dostał się na pozycję bardzo eco – bycie ogrodnikiem w posiadłości rodziny Craven. Jemu takie życie odpowiadało do momentu, kiedy walka o jego szacowny mózg i wyrzeźbione ciało stała się czymś, czego naprawdę nie spodziewał się od pracy polegającej na przystrzyżeniu od czasu do czasu setek krzaków różanych w okolicy paro-akrowej posiadłości.
Najpierw stracił pamięć i wylądował na Wyspie, gdzie próbowały go zabić dwie z trzech wyjątkowo obdarzonych przez naturę zabójczyń wynajętych przez Leonarda. Wydarzenia późniejsze pamiętał jak przez mgłę co raczej nie miało żadnego znaczenia w obliczu tego, iż w chwili obecnej chłopak stał przed rzeczonym jako ta żywa kukła, a jego mózg pracował głównie nad tym, by ten nie zwariował od nie-myślenia.
Loriel, dalej ukryty w swojej wyjątkowo zaciemnionej, szklanej tubie gdzie mieścił się jego całkiem osobisty Tron na Podwyższeniu, uśmiechnął się lekko i spojrzał na wyjątkowo krwawiącego Leonarda i Marca siedzącego na podłodze i opierającego się plecami o ścianę. Drugi z panów Tyro nie wyglądał najlepiej, trzymał głowę między kolanami i nie odzywał się już od dobrych parunastu minut.
- Will? – Leonardo powtórzył, dłonie na ranie postrzałowej. Pojękiwałby i błagał o litość, ale po pewnym czasie ból ustąpił miejsca szokowi.
- Twoje wysiłki raczej nic nie pomogą, jego pamięć to totalna biała kartka. Wyczyściliśmy ją, żeby było nam łatwiej go wykorzystać. – po wypowiedzeniu tych słów Loriel spojrzał na kulącego się pod ścianą Marca Tyro. – Musimy to robić szybko, jak widać podobne zabiegi nie mają długotrwałych skutków.
Leonardo spojrzał z nieukrywaną troską w oczach na swojego wyjątkowo przyszywanego brata. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mamusia bardzo go skrzywdziła nie dając mu możliwości posiadania rodzeństwa. – Biegam za tym cholernym miłośnikiem krzaków przez cały świat, żeby go zabić i przejąć w końcu fortunę Cravenów tak jak się umawialiśmy, a ty mi nagle mówić, że będziemy musieli go wykorzystać i że usunąłeś mu wszystko z pamięci? Gdzie tu konsekwencja, ja się pytam? – starszy z panów Tyro prychnął donośnie, wyrażając swoje oburzenie sytuacją.
- Jeśli już, to wcześniej jej nie było, misiaczku. – Loriel zapalił cygaro. Normalnie nikt nie mógłby dojrzeć co robi, ale teraz przez przyciemnione szyby można było zobaczyć dym odciągany przez bardzo wydajny system wentylacji. – Nawet jeśli byś go zabił, zostaliby ci jeszcze Cravenowie na głowie. A tak, kiedy mamy ich prawie wszystkich zebranych do kupy właśnie tutaj, czemu nie wykorzystać okazji jaka się nadarza? – w tym samym momencie Marc Tyro sprowadził się do pozycji embrionalnej na podłodze wyłożonej czarnymi kafelkami i złapał się za głowę. Ból musiał być nie do zniesienia, bo po paru minutach jego całe ciało zaczęło drżeć, a on przygryzł wargę by tylko nie krzyczeć. Po chwili z tejże na podłogę zaczęła kapać krew. Loriel pstryknął palcami, a Murzyn który uratował Marca i Leonarda od spieczenia się na pustyni wystąpił naprzód, załadował swoją Berettę i całkowicie bez zmrużenia okiem…
Strzelił, pozbawiając Marca Tyro życia.
W tak zwanym międzyczasie pomiędzy wystrzeleniem kuli z pistoletu a zetknięciem się jej z mózgiem młodszego z panów Tyro Leonardo wydał okrzyk, wspinając się ze swoim głosem na nieodkryte wcześniej po mutacji rejestry. Kiedy ciało Marca zanurzyło się już w kałuży krwi Loriel zerknął uważnie na Leo.
- Wrzeszczysz jak baba. – mruknął.
- Po prostu przed oczami stanęła mi śmierć mojej żółtej gumowej kaczuszki do kąpieli. – westchnął jedyny ocalały z rodzeństwa Tyro.
- Tak? A jak miała na imię?
- Pan Prezes.
- Kapitalistyczna świnia.
Gdzieś w Starożytnych Ruinach, które jeszcze nigdy nie były aż tak dobrze nawilżone.
Xavier Craven spadał w ciszy i spokoju.
Co prawda po pewnym czasie cisza oraz względnie spokój zostały przerwane przez otwieranie się włazów i szum wody, ale ogólnie rzecz biorąc młodszy z braci Craven musiał przyznać, iż nigdy nie spadało mu się tak przyjemnie… a przynajmniej do momentu, kiedy zahaczył kostką o poziomą belkę stanowiącą niejako rusztowanie dla poziomej kolumny stojącej w środku Wielkiej Dziury i poczuł, jak od rzeczonej kostki przez całe jego ciało roznosi się nieznośny ból. Na wszelki wypadek, by przypadkiem nie trzasnąc podstawą czaszki w następną poziomą belkę przewrócił się w powietrzu tak by patrzeć w dół dziury. Wiedział, iż nawet jeśli przeżyje, szanse na odzyskanie pełnej sprawności w lewej nodze nie będą duże. A wiedział to stąd, gdyż jeszcze przed przymusowym wygnaniem z domu pięć lat temu ojciec niechętnie opłacał jego studia medyczne.
Po pewnym czasie Xavier doszedł do wniosku, iż tak dziura jest niepotrzebnie głęboka. Spadał od pięciu minut, a i tak dopiero po siedmiu zobaczył – a raczej poczuł – wodę i zaliczył równie przyjemne z nią spotkanie jak kula wystrzelona z Beretty z mózgiem Marca Tyro. Craven nie wiedział jakim cudem jego twarz nie rozpadła się przy zderzeniu albo dlaczego nie umarł. Z drugiej strony wolał nieznośny ból całego ciała niż wypłynięcie po paru dniach u wylotu dziury tylko po to by dołączyć do ciał członków jego rodziny i przyjaciół. Teraz sięgał do spodni po wodoodporną latarkę mając przy okazji nadzieję, że jeszcze będzie mógł kiedyś odczuć jak to jest uprawiać seks.
Po dłuższej chwili mrok rozświetliło światło emitowane ze specjalnego, ekspedycyjnego modelu latarki dającego bardzo intensywne i ostre rozświetlenie sytuacji. Xavier znajdował się blisko dna, na którym zainstalowane zostały metalowe szpikulce, które zapewne bez udziału wody potrafiły zrobić z człowieka niezłą sałatkę grecką. Nagle Xavier poczuł bąbelki ocierające się o jego prawą rękę, a wydostające się ze wschodniej ściany dziury, gdzieś pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią wody. Zanurzył głowę i zaświecił latarką w poszukiwaniu źródła, które okazało się drzwiami z kamienia położonymi zaraz ponad metalowymi szpikulcami na podłodze. Widać ktokolwiek zbudował te ruiny, pomyślał również o bezpiecznej ekstrakcji ciał nadzianych.
Craven wynurzył się spod wody i skierował promień latarki prosto w górę. Oceniwszy, iż woda wypełnia jedną czwartą Wielkiej Dziury miał nadzieję, że chociaż lekka poświata będzie widoczna u jej wylotu. Tym razem alfabet Morse’a, którego uczyli na obozie naprawdę do czegoś się przydawał.
Wylot Dziury.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię teraz pobić do nieprzytomności, koteńku. – warknął Miguel, co minutę zaglądając do wnętrza dziury jakby z nadzieją, że w dziwnych okolicznościach Xavierowi wyrosną skrzydełka i wyleci cały zdrów z ciemności.
- Ty się nie mądrz tylko powiedz, kiedy usłyszysz plusk. – mruknęła Nadia, piłując swoje paznokcie pilniczkiem kosmetycznym znalezionym w kieszeni sukienki.
- Tam jest mój brat do cholery! – wrzasnęła Norma, wyrywając jej pilnik, odsuwając się i ciskając go prosto w czoło Nadii. – Mogłabyś się przez chwilę przejąć przynajmniej. Czemu swojego nie wzięłaś do tego eksperymentu, na pewno za pięć lat dorobi się przerostu prostaty i nie będzie już tak wesoły jak kiedyś.
- Hej, dzięki. – Daniel pomachał do Normy. – Nie przejmujcie się, że ja i moja prostata jeszcze tu jesteśmy cali i zdrowi. Nadrobimy to w przeciągu pięciu lat. – dodał z kwasną miną.
- Nie przejmuj się kochanie, to tylko statystyki. – uśmiechnęła się Minerwa, wstając i przechadzając się po całej okolicy wylotu dziury. – Jakby co to możemy to łatwo sprawdzić, robiłam ekspresowe egzaminacje prostaty na drugiej woj… - poczuła, jak Theo daje jej kuksańca w bok. Prychnęła. - …jnie irackiej, na pewno jakoś sobie z tym poradzimy.
Daniel otworzył szeroko oczy. – Drugiej? A kiedy się pierwsza skończyła, ja przepraszam bardzo?
- Cicho! – Miguel uniósł prawą dłoń w powietrze. – Widzę jakąś łunę czy coś w tym stylu… Wydaje się jakby… Alfabet Morse’a? – mężczyzna sprowadził się do pozycji klęczącej i nachylił nad Wielką Ciemnością. – Tu… na… dole… są drzwi. Użyjcie… spadochronów z samochodu i… zlećcie na dół. Czekam. – Miguel wstał i odwrócił się do reszty ekipy, która stała za nim już z ubranymi spadochronami. Westchnął i po ubraniu swojego rzucił się w przepaść.
***
Lądowanie przebiegło dosyć gładko z wyjątkiem obcasu prawego buta Normy, który całkiem nieprzypadkowo znalazł się podczas ostatnich paru metrów na kursie kolizyjnym z głową Nadii. Kiedy już wszyscy znaleźli się w wodzie Miguel i Norma najszybciej oswobodzili się ze swoich plecaków i podpłynęli do Xaviera.
- Nic ci nie jest? – zerknął na niego Miguel.
- Ta, oprócz złamanych paru żeber, dwóch ran postrzałowych, zmasakrowanej kostki i traumy do końca życia naprawdę nic mi nie jest i planuję zakup różowego kucyka Pony jak tylko stąd wyjdziemy. – Xavier spojrzał na mężczyznę z kwaśną miną.
Theo zanurkował pod powierzchnię i powrócił po dwudziestu sekundach. – Potrzebuję wszystkich facetów do pomocy, musimy pchać te drzwi przez cały czas. Będziemy się zmieniać na tych, którzy wrócili z powierzchni ze świeżą porcją powietrza w płucach i tych, którzy muszą ją wymienić. – po tych słowach zanurkował wraz z Miguelem ponownie pod powierzchnię. Fran zerknęła na odpływających mężczyzn i zanurkowała po paru sekundach by im pomóc.
Po mniej więcej dwóch zmianach, które miały w swojej obsadzie również kobiety drzwi otworzyły się, zasysając do środka wodę oraz nieprzytomnego już Xaviera, Normę, Nadię i Daniela. Miguel, Theo, Min i Fran zanurkowali i dali się wciągnąć w wir by po parunastu minutach płynięcia wraz z wodą kamiennym korytarzem wylać się spod asfaltu na środek ulicy w Egipcie ku przerażeniu większości mieszkańców zachodzących w głowę ile jeszcze sportów ekstremalnych wymyślą ci stuknięci Amerykanie.
Xavier resztę wydarzeń pamiętał jak przez mgłę. Słyszał głosy Theo i Min, którzy stwierdzili, iż zostaną na miejscu i zapłacą za szkody jak tylko przyjedzie policja. Słyszał Miguela, który wrzeszczał na każdego taksówkarza, by się zatrzymał i zabrał ich do najbliższego szpitala. Czuł, jak wpychają go na tylne siedzenie jakiegoś vana, którego skórzana tapicerka nagrzana słońcem paliła w policzek, a którego wnętrze pachniało kardamonem i innymi przyprawami. W końcu słyszał lekarzy i pielęgniarki rozmawiających ze sobą arabsku i łamanym angielskim przemawiających do jego towarzyszy. Zaraz po tym… nie słyszał już nic.
Pięć godzin później Miguel siedział wraz z Normą płaczącą w ramię pod salą operacyjną. Daniel wyszedł z Nadią, najpewniej by wszcząć kolejną wstydliwą, acz potrzebną rodzinną kłótnię przed szpitalem. Theo i Min dalej się nie pojawiali, podczas gdy Fran siedziała cicho naprzeciwko Miguela z zaciśniętymi wargami. Kiedy światło oznaczające zajętą salę operacyjną zgasło, wszyscy poderwali się na nogi. Po chwili przez drzwi wyjechał wyjątkowo blady i nieprzytomny Xavier w asyście dwóch pielęgniarek i lekarza, który po arabsku nakazał im odwiezienie go do osobnej sali.
- Co z nim? – zapytał Miguel.
- Nie jest dobrze. – stwierdził doktor al-Fath, jak wynikało z jego identyfikatora. Na te słowa Fran zbladła, a Norma zaniosła się jeszcze donioślejszym płaczem. – Wykryliśmy u niego hemofilię A, przez co zużyliśmy bardzo dużo krwi z banku, ale udało nam się zatamować upływ krwi odpowiednimi środkami. Niestety, przed operacją pobraliśmy krew i poddaliśmy ją szybkim badaniom. Xavier ma bardzo niski poziom limfocytów CD4, co jest indykatorem zespołu nabytego niedoboru odporności. – doktor przez chwilę nie odzywał się, by jego rozmówcy przetrawili tą informację. Kiedy jednak dojrzał w ich oczach, że stres i przeżycia ostatnich paru dni nie pozwalają tejże informacji dotrzeć, westchnął i położył rękę na ramieniu Miguela. – Bardzo mi przykro, Xavier ma AIDS. Robimy wszystko co w naszej mocy by go uratować, ale jego stan jest krytyczny.
- Ile procent? – Miguel spojrzał na doktora tak, iż ten cofnął rękę z jego ramienia i nagle stwierdził, że kafelki jakimi była wyłożona podłoga jeszcze nigdy nie wydawały mu się takie interesujące.
- Jest na pewno za wcześnie na jakiekolwiek prog… - al-Faith zaczął, ale Miguel przerwał mu ruchem ręki i ponowił pytanie. Doktor spuścił wzrok.
Piętnaście do dwudziestu procent.
Tymczasem, Siedziba Obserwatorów.
- Tu macie wszystkie detale dotyczące misji. – Loriel stwierdził, kiedy postawny Murzyn podał Leonardowi jego iPhone’a z władowanymi danymi i punktami zaznaczonymi na mapce Egiptu w systemie GPS. – Będziesz musiał poczekać trochę na Willa, władujemy mu odpowiednie informacje i będzie jak nowy. A wtedy…
W końcu zrobisz to, co chciałeś zrobić już od dawna. Wreszcie zmieciesz Cravenów z powierzchni Ziemi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Nie 23:48, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:08, 18 Wrz 2009    Temat postu:
 
Zabiłeś Adama! Shocked Ale moment, skoro Viv widziała już kogoś, kogo nazwała "Adama", to nieźle to teraz zamotane. Jestem bardzo ciekaw, jak to sensownie wyjaśnisz. Cool
Xavier ma AIDS? Skąd?! Shocked Mam tylko nadzieję, że przeżyje. : /

Cytat:
- Po prostu przed oczami stanęła mi śmierć mojej żółtej gumowej kaczuszki do kąpieli.
- Tak? A jak miała na imię?
- Pan Prezes.
- Kapitalistyczna świnia.


Ten dialog mnie rozwalił. xD Czyżby Loriel był komunistą, a Obserwatorzy tajną organizacją mającą zamiar zaprowadzić światową dyktaturę proletariatu? =D Ale może to zbyt daleko idące wnioski. xD
A w ogóle to świetni w tym odcinku byli Minerwa i Theo. xD

No nic, czekam na next episode. Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 21:43, 18 Wrz 2009    Temat postu:
 
!Raziel napisał:

Xavier ma AIDS? Skąd?! Shocked Mam tylko nadzieję, że przeżyje. : /

Też mam taką nadzieję. XD

Cytat:
Ale może to zbyt daleko idące wnioski. xD

Yup, zbyt daleko idące wnioski. ;D

Cytat:
No nic, czekam na next episode. Razz

Toś rodzynek w tym gronie jest, przyznać szczerze. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 0:12, 19 Wrz 2009    Temat postu:
 

Episode 13&14 (104&105): Narcotic Trust.
This Episode is brought to you by National Broadcasting Company, Apple Inc. - producer of new MacBook Pro and Mercedes-Benz, a Daimler AG company.


NBC More Colorful.

W pewnym lesie, na południu Japonii stał dwór.
Dwór był zbudowany zgodnie ze stylem typowo europejskim, nie prezentował się z równą gracją jak japońskie dworki. Był ciężki w formie, charakteryzował go surowy styl i jako głównego budulca użyto w nim kamienia. Biorąc pod uwagę tragiczny stan bramy prowadzącej do posiadłości jak i rzeczonej budowli – w skład której wchodziły zbite okna, dziury w dachu i podjazd całkowicie zarośnięty roślinami przeróżnymi – dwór był opuszczony od bardzo dawna, być może nawet od wieku. Najwyraźniej również położony był na takim odludziu, iż nikt w przeciągu tegoż wieku nie zorientował się, że dworek właścicieli już nie ma. Toteż kiedy na polance zamajaczyło światło, a w chwilę potem dało się słyszeć pracę silnika dość potężnego Mercedesa klasy G nagle okazało się, że ktoś jeszcze o tym miejscu pamięta.
Z postury i sposobu poruszania było jedynie wiadomo, iż najpewniej jedyna osoba wiedząca o lokalizacji tego niszczejącego budynku była mężczyzną. Kiedy silnik ucichł, oprócz cykad można było usłyszeć także ciche jęki dobiegające z bagażnika. Te odgłosy były lepiej słyszalne, kiedy mężczyzna otworzył klapę bagażnika i wyjął stamtąd worek, w którym coś się na pewno ruszało. Worek nie był duży, więc to coś lub ten ktoś musiał być niewielki. Mężczyzna zamknął bagażnik i profilaktycznie włączył alarm – złodzieje są wszędzie, jak powiadali.
Podszedłwszy do bramy, utorował sobie przejście kopniakiem. Brama otworzyła się, ponieważ zardzewiała kłódka z początku ubiegłego stulecia nie mogła po takim czasie bez konserwacji stanowić jakiegokolwiek zabezpieczenia. Zresztą, kiedy od siły ciosu odpadł kawałek prawego skrzydła bramy można było stwierdzić, że rzeczona też nie jest w najlepszym stanie. Postać przedzierała się dzielnie przez krzaki z wierzgającym workiem, aż w końcu dotarła do tego, co zostało z kolumn przed wejściem i samych drzwi. Niewątpliwie, nie zostało z nich prawie nic. Mężczyzna przekroczył próg domu ze świadomością, że stąpa po niepewnym gruncie – i to dosłownie. Kiedy zaświecił swoją lampę zauważył, że w wielu miejscach w podłodze są dziury, przez co nieuważny człowiek bądź też zwierzę mieli prawie pięćdziesięcioprocentową szansę opadnięcia pod fundamenty a z odrobiną szczęścia – do bardzo nieprzyjemnie wyglądającej piwnicy.
Natura oczywiście znalazła wejście do pomieszczeń, które teraz głównie porastał mech. Dawno temu, ktoś musiał opuścić to miejsce w wielkim pośpiechu – po podłodze walały się zgniłe ubrania i rozkładające się kartki papieru, okazjonalnie spod zielonego dywanu można było dojrzeć jakąś starodawną komodę czy fotel. Mniej więcej pięćdziesiąt metrów od drzwi wejściowych, w hallu, znajdował się żyrandol. Żyrandol ten spadł kilkadziesiąt lat temu na podłogę, dzięki czemu ta była teraz dziurawa. Jednocześnie blokował przejście do kolejnych skrzydeł domu oraz uszkodził zapadnięte już i tak schody na pierwsze piętro. Mężczyzna w końcu znalazł wolny pokój w dostępnej części budynku i rzucił miotający się worek na ziemie. Worek zajęczał i zaczął się ponownie miotać, jako iż osoba tudzież zwierzę znajdujące się w nim chciała się jak najszybciej wydostać.
- Bezużyteczny jesteś, wiesz? – mężczyzna prychnął, kiedy sylwetka nastoletniego chłopaka zamajaczyła w swietle latarki. Nacierał na pytającego, ale ten momentalnie uchylił się przed ciosem i podłożył mu nogę, przez co chłopak wylądował znowu na wilgotnym mchu. Nastolatek ryknął z wściekłości i podniósł się.
- Nikt ci nie kazał mnie stamtąd porywać, sam bym sobie poradził! – chłopak warknął, po czym zaczął masować sobie łokieć. – Jeśli spodziewasz się, że będziesz mógł zarządać okupu to się grubo mylisz, bo w tej chwili nikt ci go nie zapłaci.
- Jakby cię nie znał, to by cię kupił. – mężczyzna odparł kpiąco, sprawnie kryjąc ostatnie ślady obcego akcentu. – Ale… skoro mówisz, że nie dostanę za ciebie okupu to może po prostu cię zabiję? Nikt tu i tak nie zagląda, a po dwudziestu czy tam iluś latach nikt nawet nie będzie wiedział, że ktoś tu jednak zginął.
- Ooooo, jasne. I zaprzepaścisz pięć lat poszukiwań, wyrwanie mnie z rąk mojego ojca i przynajmniej miesiąc planowania jak mnie tutaj dowieźć. – chłopak prychnął, po czym korzystając z ciszy przysłuchał się chrobotaniu rozlegającemu się z kierunku schodów. – Widzisz? Nawet korniki chrobocą, jak słyszą twoje zmyślone historyjki.
- A ugryź mnie w dupę. – warknął mężczyzna, rozkładając w pomieszczeniu dwa śpiwory.
- Jak będę się chciał zarazić syfilisem to się na pewno zgłoszę na sesję usprawniającą mój chwyt szczękowy. – nastolatek położył się na jednym z nich i zapiął się pożądnie. Noc była chłodna, chociaż niebo czyste i właśnie dzięki temu do pomieszczenia wpadało teraz trochę księżycowego światła. Dzięki temu po raz pierwszy tej nocy twarz nastolatka została całkowicie oświetlona. Oto w śpiworze, zaraz obok – jak się okazało – Shyamala spał całkiem zdrowy i na pewno żywy syn Vivienne i Leonarda…
David Craven.
Tymczasem, kiedy Shyamal zgasił już światło latarki i oboje z porwanym Davidem poszli spać, w chaszczach nieopodal polanki, na której położony był dwór pojawiło się następne źródło światła…
Dwie tajemnicze postaci zmierzały prosto w kierunku zapomnianego budynku.
Tymczasem, całkowicie rozwalający się szpital w Tokio.
Vivienne Craven nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Normalnie, mogłaby to zwalić na przegrzanie mózgu w związku ze spalającym się powoli szpitalem, być może na stres przedmiesiączkowy albo nawet na spóźnioną o piętnaście lat depresję poporodową. Niemniej jednak wszystkie znaki na niebie i Ziemi, jak również korniki w drewnie i majonezie wskazywały na to, że właśnie stoi przed nią jej własny brat – Adam Craven. W czystej, niczym nie zmąconej postaci – chociaż z trzydniowym zarostem. Świadomość tego – obecności jej brata, nie zarostu – lekko ją denerwowała. Sama nie wiedziała czemu, ale chyba przyzwyczaiła się do wizji posiadania skośnookich sąsiadów do końca życia.
- E? – Vivienne, mimo wysokiego współczynnika inteligencji, w danej chwili była zszokowana. Zdanie składające się z jednej litery stanowiło na razie szczyt jej możliwości.
- Wyjaśnię, jak już stąd wyjdziemy. – to mówiąc, Adam wziął swoją siostrę na barana, po czym ruszył biegiem w kierunku otwartego okna znajdującego się na hallu. Viv czuła buchające jej w twarzy podmuchy gorącego powietrza z sal i miała równie ognistą nadzieję, że nikt nie został w jakimś pokoju by spalić się na dobre przy akompaniamencie załamujących się podłóg. Mężczyzna znalazł w końcu linę, którą zaczepił za niewiadomego pochodzenia oraz przeznaczenia uchwyt znajdujący się tuż nad oknem. Kontynuując swoją podróż z Vivienne jako dodatkową pasażerką, Adam powoli zaczął schodzić w dół opierając stopy o ścianę budynku i raz na jakiś czas sprawdzając, czy uchwyt dalej trzyma. I trzymał dość mocno, aż do momentu, kiedy rodzeństwo Craven znalazło się mniej więcej na wysokości, na której kiedyś znajdowała się podłoga piętra pierwszego – albo jak kto woli sufit parteru. Uchwyt, dostatecznie wysunięty ze ściany pod obciążeniem dwóch dorosłych ostatecznie opuścił swoje bezpieczne schronienie i radośnie wypadł z rzeczonej jednocześnie spadając prosto na czoło Adama Cravena i powodując, że resztę drogi na dół on i jego siostra pokonali w tempie ekspresowym, po czym wylądowali na ziemi, gdzie w niezbyt przyjemny sposób dodatkowo potłukli swoje obolałe członki.
- Ała… Będę mieć płaski tyłek do końca życia… - jęknęła Vivienne, przewracając się na brzuch.
- Mów za siebie, to nie ciebie trafił w czoło ten cholerny uchwyt. – Adam zaczął sprawdzać swoje ciało w poszukiwaniu złamań, skrzywił się dopiero przy egzaminowaniu swojego nadgarstka. W tym samym momencie ze zmasakrowanego budynku szpitala dobiegł niezbyt przyjemny rumor. Z jednej strony mógło to być zawalenie się kolejnego sufitu, aczkolwiek kiedy Adam zauważył w końcu wielkie pękniecie na ścianie po której się właśnie spuścił z Viv, mężczyzna wiedział już, że trzeba jak najszybciej się ewakuować z okolicy. Wstał, złapał Vivienne za rękę i ruszył biegiem przed siebie nie zważając na protesty siostry, która dalej uważała, że potrzebna jest jej specjalna nauczycielka jogi wypełniającej pośladki pozytywną energią.
W tym samym momencie, w którym Adam i Viv znaleźli się poza granicami działki, na której stał szpital budynek zawalił się z impetem i hukiem. Tumany pyłu wzbiły się w powietrze, ale po założeniu ciemnych okularów rodzeństwo mogło zobaczyć dwie postaci majaczące w oddali – a raczej w bliży, ale były one lekko… „otumanione”. Gai i Keiko, kaszląc ponad miarę usiedli na ziemi obok Adama i Viv chwilę potem.
- Ten matoł w ostatnim przypływie swojego prawiczego zrywu poszedł cię ratować. – mruknęła Geiko, spoglądając krytycznie na swojego pracodawcę. Gai wyglądał całkiem nieźle, no może nie licząc wielu czarnych smug na ubraniu i paru dziur we fryzurze zafundowanych przez ogień.
- Gdybyś mnie do tego zrywu nie namówiła to może jeszcze miałbym wszystkie włosy. – prychnął wyniośle Gai, sprawdzając stan swojego owłosienia.
- Nie martw się, wygolimy ci maszynką jeszcze pasma i oficjalnie ogłosimy światu, że UFO robi teraz znaki nie tylko na zbożu, ale i na głowie czterdziestoletnich abstynentów seksualnych również. Będzie się z ciebie śmiał cały kosmos. – Keiko poklepała starszego detektywa po ramieniu, po czym spojrzała na niego z wyrzutem kiedy ten strącił jej dłoń. Mniej więcej w tym samym momencie pod ruiny szpitala zajechało paręnaście radiowozów tokijskiej policji. Otoczyły one czwórkę ocalałych, a policjanci wyszli ze swoich radiowozów profilaktycznie celując prosto w nich ze swoich pistoletów.
- Stać! Jesteście aresztowani pod zarzutem zakłócania ciszy nocnej, porządku, spowodowania nieodwracalnych szkód moralnych i zburzenia szpitala w niecałe cztery godziny bez użycia sprzętu specjalistycznego.
- Znaczy, że co? Jakbyśmy użyli buldożerów to wszystko było okej? – Adam uniósł brew.
- Eeeeeee… - młody oficer wyraźnie się zakłopotał, ale szybko doszedł do siebie po tym niezwykle trafnym pytaniu. – Nie wiem, tak mi kazali przeczytać! W każdym razie poddajcie się teraz. Wszystko co powiecie może być wykorzystane przeciwko wam, a adwokata nie potrzebujecie, bo i tak wszyscy wiedzą, że to zrobiliście.
- Słuszna uwaga. – Adam uśmiechnął się enigmatycznie, po czym szybkim ruchem sięgnął do kieszeni kurtki. W chwilę potem cała czwórka zniknęła w kłębie dymu. Kiedy tenże rozpłynął się w powietrzu nagle okazało się, że Gai, Keiko, Viv i Adam…
Rozpłynęli się razem z nim.
Opuszczone lotnisko tokijskie.
Lynn Bellure przyglądała się zmaganiom agentów przez kamery przemysłowe.
Widziała, jak oparty o filar November walczy o to, by trzymać swoje nogi z daleka od pracujących silników maszyny. Widziała, jak April rzuca się w kierunku July’a w pełnym poświęcenia akcie ratowania jego życia. A raczej widziałaby to wszystko, gdyby te wydarzenia miały miejsce naprawdę.
November opierał się o filar i trzymał ręce uniesione w powietrzu walcząc z jakimś wyimaginowanym niebezpieczeństwem. April chroniła July’ego przed jakimś zagrożeniem, które w danej chwili wygenerował jej mózg. Lotnisko pełne pozostawionych w pośpiechu bagaży nie było nawet lotniskiem – Lynn i agenci znajdowali się w wielkim magazynie położonym na obrzeżach Tokio.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko, co nie było widoczne, gdyż nosiła na twarzy maskę gazową. – Kto by pomyślał, że kropelka LV-89 rozpylona do klimatyzacji może zdziałać takie cuda. No cóż panowie – w tym momencie odwróciła się i przemówiła do swoich dwóch ochroniarzy – jestem prawie całkowicie pewna, że możemy raz na zawsze skończyć z tymi mendami z MI6. I wiecie co? Lubię naszych przodków. Ktoś naprawdę mądry wymyślił to powiedzenie…
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Repeats only on SyFy Channel:


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Śro 18:34, 30 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 20:03, 23 Wrz 2009    Temat postu:
 
I znowu musiałam tyle czytać, całe dwa odcinki... Oczywiście, żartuję, było miło

Po pierwsze, jak już mówilam olewam odcinki których nie przeczytałam, przeczytam streszczenie jak się pojawi Smile Miałam wtedy maturę na głowię, a teraz chcę być na bieżaco! Ale uwaga, uwaga! Czy w tych opuszczonych przeze mnie odcinkach było magiczne "pięć lat póżniej", bo tak wynika z treści odcinka: "I zaprzepaścisz pięć lat poszukiwań, [...] " Najważniejsze, że David żyje,mimo ze nie wiem jak to się stało. Zabili jakiegoś robota! Na pewno!

Nareszcie Carvenowie & Will & Miguel Fajnie ze znowu są! Nadia i Norma się pobiły o pilnik, hehe, standard xD Ale Xavi ma Aidsa i hemofilię :/ Xavi, why? Hemofilię się dziedziczy po matce bodajże.

A Adam/Marc ? Niby nie żyje, a jednak spotyka się z Viv. Zakręcone, jak całe RPL.

No to się rozpisałam. Jak na mnie to naprawdę dużo! Doceń to Mikki Mr. Green

I dobrze, że dodajesz nowe odcinki, bo inaczej nic by się tu, tzn. na forum, nie działo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 22:47, 23 Wrz 2009    Temat postu:
 
Agata napisał:

Po pierwsze, jak już mówilam olewam odcinki których nie przeczytałam, przeczytam streszczenie jak się pojawi Smile

Iiiiiiiieeeeeee nie wiem, czy się pojawi. Jakoś przestałem robić streszczenia po drugim sezonie. XD

Cytat:
Czy w tych opuszczonych przeze mnie odcinkach było magiczne "pięć lat póżniej", bo tak wynika z treści odcinka

Nie było "pięć lat później". Shyamal szukał Davida dokładnie przez pięć lat. A David został przeze mnie zSORASowany specjalnie. SORAS [Soap Opera Rapid Ageing Syndrome] się stosuje w operach mydlanych jak potrzebują szybko dostosować dzieciaka do wątków. Dziecko nie może mieć dużo czasu antenowego, ale np. nastolatek już nadaje się do wielu wątków. Może i RPL to nie opera mydlana, ale się zabieg nadał świetnie.

Cytat:
Najważniejsze, że David żyje,mimo ze nie wiem jak to się stało. Zabili jakiegoś robota! Na pewno!

Nope. Davida ostatni raz widzieliśmy w domku w którym przebywał z Shyamalem i Marią - kucharką. Ta wyszła na chwilę wynieść śmieci i dać Shyamalowi czas na zabicie dzieciaka i słychać było strzały. Okazuje się, że S miał wyrzuty sumienia. Trzepnął dzieciaka kijem w głowę, strzelił w ścianę, zapakował Davida do worka i teraz mamy kontynuację wątku. ;D

Cytat:
Xavi, why?

For money, of course. XD

Cytat:
Hemofilię się dziedziczy po matce bodajże.

Hemofilia ujawnia się zwykle w męskich potomkach zdrowego ojca i matki nosicielki genu. U matki hemofilia jest ukryta zwykle. Zrobiłem swój research przed napisaniem tego wątku, żeby nie było, że głupoty wypisuję. XD

Cytat:
A Adam/Marc ? Niby nie żyje, a jednak spotyka się z Viv.

Tajemnica bardzo dziwnej zamiany miejsc będzie wyjaśniona już w następnym odcinku. I naprawdę będzie zakręcona.

Cytat:
Doceń to Mikki

Doceniam, bo już dawno nikt nie popełnił tak rozbudowanego komenta do tego serialu [oprócz Raziela, no ale on to cały czas - powódź, huragan, zdychające forum - nic go nie ruszy xD].

Cytat:
I dobrze, że dodajesz nowe odcinki, bo inaczej nic by się tu, tzn. na forum, nie działo.

To jest głupie, bo jak forum działało prężnie to przez czwarty i piąty sezon tak nie miałem szczytowej weny. A teraz jak na forum prawie nic się nie dzieje to dodaje odcinki jak szalony i jeszcze do tego mam chyba lepszą formę niż przez ostatnie dwa sezony. No, ale teraz jak już ją mam to nie mogę narzekać. Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Następny
Strona 10 z 11

Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin