FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie www.serialeimy.fora.pl 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Role Playing Love - Odcinki&Komentarze
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 18:23, 20 Sie 2008    Temat postu:
 
Dziadek wziął Xaviera i odprawiając nad nim szamańskie modły na pewno go uleczy Smile

Ekipa pociągowa ma nieciekawie... Naprawdę mogli umrzeć... dziwię się po co ciągną ze sobą zwłoki Clarise

Bardzo fajny odcinek, jak zwykle zresztą Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 10:36, 25 Sie 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
Dziadek wziął Xaviera i odprawiając nad nim szamańskie modły na pewno go uleczy Smile


Oj zdziwisz się. XD

Cytat:
Ekipa pociągowa ma nieciekawie... Naprawdę mogli umrzeć... dziwię się po co ciągną ze sobą zwłoki Clarise


No przecież nie wyrzucą zwłok Clarise przez okno, nie? Nie mogę promować w serialu braku szacunku dla zwłok. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 21:08, 25 Sie 2008    Temat postu:
 
Korzystając z okazji chciałem ogłosić, że plik z serialem ma już 200 stron. Dziękuje za dotychczasowe wsparcie i za wspólnie przeżytą historię rodziny Craven, która jest uskuteczniania już od siedemdziesięciu czterech odcinków. Twisted Evil


Episode 18 (74): Goates and Raindrops of Death.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G.


ABC Starts here.


Życie Xaviera uległo znaczącej zmianie.
Nie można tutaj mówić o żadnej poprawie tudzież jakimś pogorszeniu, bo oprócz nieprzetrawionej jeszcze świadomości, że nie jest synem swojego ojca miał się jednak całkiem dobrze. Rana, która powinna być już opatrzona całe wieki temu nie bolała od pewnego czasu, nie odczuwał także pewnego dyskomfortu związanego z mokrym podłożem, mokrymi włosami i uczuciem przemoczenia krytycznego.
Omiótł go niezwykły zapach kóz, mchu i resztek Chanel No. 5, które znalazły się tam zupełnie przez przypadek i po wykryciu zainteresowania się nimi przez Xaviera uskuteczniły natychmiastowy odwrót przez otwarte okno pomieszczenia, w którym się znajdował. Gdyby otworzył oczy - czego nie zrobił z obawy przed odkryciem, że perfumy Chanel produkują kozy – zobaczyłby właśnie miłą i sympatyczną chatkę gdzieś w dżungli aspirującej do podobnego prestiżu co powoli karczowana amazońska. Pomieszczenie, w którym znajdował się chłopak było urządzone wyjątkowo skromnie, a dodatkowo nie było w nim żadnej lampki oprócz świec i jednej lampy naftowej ustawionej na najpewniej kiedyś naprędce ociosanym stole ustawionym w rogu pokoju.
Okna wychodziły na północ, południe i wschód, ale mimo to światła wpadało niewiele dzięki szczelnej zasłonie z szerokolistnych palm. Na ścianie zachodniej zlokalizowany był Kornikowy Raj, czyli stare i próchniejące drewniane schody, dzięki którym najwyraźniej można było dostać się na pierwsze piętro tej starej i od dawna nie remontowanej chatki. O zaprzestaniu interesowania się jej stanem świadczyły resztki zdrapanej ze ścian tapety w bambus i palmy oraz wystający przez równie drewnianą jak schody ścianę nos kozy, która dzięki zapisanemu w genach od paru pokoleń pragnieniu przedostania się na drugi brzeg torowała sobie drogę wygryzając dziurę w ścianie. A, że w okolicy nie było żadnego zbawcy ludu uciśnionego, by dzięki niemu ściana się rozstąpiła koza musiała dalej przedostawać się w swój najlepszy, bo sprawdzony sposób.
W okolicy krążył również Dziadek. Po wydojeniu kóz i przegotowaniu mleka w kociołku, który z pewnością widział już lepsze czasy jeśli chodzi o stan w jakim się znajdował usiadł z kubkiem przy niczego nie podejrzewającym Xavierze, który dalej wpadał w senna depresję na myśl o kozach władających jednym z najbardziej prestiżowych koncernem kosmetycznym na świecie. Starszy pan, mrucząc coś pod nosem poprawił poduszki na posłaniu chłopaka i podetknął mu mleko kozie pod sam nos, co wywołało u młodego Cravena dodatkowe nasilenie się koszmarów sennych.
- Pij, Castor... Tym razem już nie uciekniesz. Wypełnisz swoje przeznaczenie i takie tam inne. W każdym razie mleko zdrowe jest, przegotowane i z wydłużoną datą ważności.
I kiedy już Xavier otwierał oczy, dotykał wargami kubka i zamierzał wypić całą zawartość duszkiem zaliczył jednak ponownie szok i stan omdlenia, bo Dziadek...
Wyglądał zupełnie jak Walter.
Tymczasem, plaża.
Miguel wiedział, że coś mu nie pasuje.
Nie lubił tego uczucia, gdyż pozbawiało go pewności siebie i jednocześnie sprawiało, że nie mógł usnąć dopóki nie znalazł źródła problemu. A że takowe czasami znajdowało się za Oceanem Atlantyckim, a dokładniej w jego własnym domu i materializowało się w postaci jego psa demolującego cały wystrój musiał się z tym pogodzić i czym prędzej działać.
Tym razem chodziło o ciężar. Mniej więcej dwudziestosześcioletni, ważący w okolicach siedemdziesięciu dwóch kilogramów i dyszący mu do ucha ustawicznie, kiedy rana go bolała. Tym razem nie odczuwał ani oddechu, ani uczucia wciskania w piasek przez żywą masę, więc po chwili otworzył oczy i bez uprzedzenia podźwignął się z plaży. Brak jęków tudzież zwykłego narzekania utwierdził go w przekonaniu, że Xaviera porwały nieznane siły. Może nawet Czarownice z planety pierników, o których opowiadał mu kiedyś jego kolega – fanatyk astronomii w wieku czterech lat.
Rozejrzał się uważnie po okolicy. Daniel chrapał w najlepsze, rozłożony na piasku w pozycji przybieranej przez ofiary upadku z dwudziestu metrów; Nadia rozpaczała nad śmiercią swoich czerwonych czółkienek, a Will zastanawiał się czy nie wpaść znowu w jakiś kamień i nie zapomnieć o wszystkich upokorzeniach jakich doznał od czasu swojego porwania.
- Will, gdzie jest Xavier? – Miguel spojrzał na swojego brata.
- Oj no przecież ja nie jestem jego wujkiem chrzestnym. Pewnie poszedł zjeść sobie jakiegoś banana albo wykąpać nago w jakimś źródełku. – prychnął, wyraźnie niezadowolony z wyrwania go z zamyślenia, po czym postanowił się wyładować na Danielu budząc go w wyjątkowo mało humanitarny sposób.
Chwilę później mężczyzna, który myślał, że z racji wieku większość upokorzeń ma już za sobą usuwał sobie z twarzy za pomocą ręki i liścia piasek zmieszany z wodą i uformowany w formie bomb piaskowych, którymi Will go obrzucał.
- Czego, szczylu? – Daniel zaprezentował swoje mroczniejsze JA tym jakże mocnym tekstem, po czym wrócił do swojej normalnej rutyny nudnego faceta, który nie zainteresuje nawet przechodzącej mrówki z wadą wzroku i czteroma promilami we krwi. – Coś się stało, czy jak?
- Stało, stało. Tobie dwadzieścia lat temu. Od tamtego czasu wszystko leży i okazjonalnie kwiczy. – jęknęła Nadia. – Będę potrzebowała nowych butów, a nie sądzę, żeby była tu jakaś galeria handlowa „Le Bushe” czy jakoś tak. Jakieś pomysły?
- Sprawdź, może małpy przyjęły ostatnio jakąś dostawę japonek i odstąpią ci za pół ceny. A nie, czekaj, za darmo. W końcu twoje dolary zamokły. – Daniel uśmiechnął się wrednie, aczkolwiek w chwilę później czując na barkach braterski obowiązek wykonał z włókna z liści oraz rękawów swojej bluzy całkiem przyzwoicie wyglądające buty a’la nowoczesna nimfa wykopana z miejskiej dżungli.
W chwilę później wszystkie pozostałości Ekipy z Wyspy wyruszyły w kierunku dokładnie zalesionego fragmentu lądu, gdzie mieli nadzieję spotkać Xaviera zwisającego z drzewa i jedzącego banana z przywódcą lokalnej bandy małp. Nic takiego się nie zdarzyło, więc by uniknąć przypadkowego wpadnięcia do jakiejś zamaskowanej dziury, co zdarzało się już wcześniej zbili się w ciasno złożoną grupkę i to był najprawdopodobniej najlepszy pomysł dnia, gdyż w chwilę potem obok głowy Daniela świsnęła strzała, a z gęstwiny krzaków nieprzebranych wychynął...
TTP, zwany inaczej Tabunem Tajemniczych Postaci.
Trochę wcześniej, acz w Świątyni Wielkiego Anonimowego Bóstwa.
Shatya miała bardzo nieskomplikowane dylematy natury moralnej.
Przez większy okres czasu sprowadzały się one do prostego pytania „Zabić jeśli się rusza, czy zostawić aż się wykrwawi?”, po dziesięciu latach awansowały na następny poziom prostoty: „Zabić czy zabić szybciej?”. Tym razem jednak dziewczyna, a przy okazji zawodowa morderczyni zamierzała zmierzyć się z zupełnie nowym dylematem, innym zupełnie od tego z poprzedniego tygodnia, kiedy przez pięć minut bezskutecznie zabijała orzecha nożem i rozważała użycie dziadka do orzechów lub piły maszynowej. Tym razem pytanie było „Chronić pracodawcę, zabić Novembera czy ściągnąć w końcu ten idiotyczny kostium małego dzieciaka z robota?”.
Tymczasem Malcolm Cory, pewny swojego zwycięstwa kontemplował właśnie ciało powoli wykrwawiającej się na posadzkę Vivienne i z pewną siebie miną spoglądał na dość oryginalną ekipę złożoną z nieudanej – jak mu się wydawało – podróbki Bonda i europejskiej wersji mniszki z klasztoru Shaolin w wersji filigranowej.
- No dobrze, Cory. Wiem, że mama skrzywdziła cię za młodu i teraz wykorzystujesz wszelką okazję, by się zemścić, ale czy naprawdę musisz to robić na swojej byłej dziewczynie? Może jej nie kochałeś, ale to ty kupowałeś chłopakowi watę cukrową i płaciłeś za wybielanie zębów. Nie możesz pozwolić, żeby został teraz bez obojga rodziców. – November uśmiechnął się wrednie i poczuł wreszcie, że po ostatnim, niezwykle udanym doładowaniu z Viv czuł, jak moc przepływa przez jego żyły. I wcale nie przejmował się tym, że pewnie będzie musiał przy okazji ataku zniszczyć dzieło japońskiej myśli technicznej.
- Dobra. Shatya, bierz go. Potem zajmiemy się zwłokami i robotem.
- Ej, ej. Gościu, „bierz go”, to ty sobie możesz mówić do swojej dwunastej żony kiedy ta wystartuje ze sztyftem w kierunku twojego pryszcza, okej? – Shatya prychnęła i uniosła wysoko głowę.
To wystarczyło Jakcowi Simonsowi. Korzystając z dość obfitego zachmurzenia oraz z tego, iż powoli, acz skutecznie z nieba zacząć się wylewać istny dywan deszczu Novembera otoczyła niebieska poświata, a szyba w strzelistym oknie rozbiła się na tysiące małych kawałeczków. Wszystko to, by utorować drogę błyszczącym i zamarzniętym kropelkom wody, które wyłapane przez moc mężczyzny zatrzymały się w powietrzu, a następnie skierowały swoimi ostrymi końcami w kierunku stojącej za fotelem Malcolma Shatyi. Ta jedynie odwróciła się i zdążyła pisnąć, czym zrujnowała już na zawsze swój image twardej babki i pozwoliła kroplom śmierci osiągnąć kulminacyjny moment ich działalności na jej twarzy, przez co od tej pory żaden chirurg plastyczny nie okazał się dość dobry. W tym samym czasie Malcolm pociągnął dźwignię, dzięki czemu jego fotel osunął się z nadzwyczajną prędkością pod posadzkę, a detektywi, którzy wpadli do pomieszczenia kłócąc się i wyzywając od mend spiczastych oraz starych impotentów musieli zawiesić kulturalną rozmowę i paść na ziemie awansując do rangi wyjątkowo spektakularnych wersji mini-tąpnięć.
Kiedy było już po wszystkim Novembera opuściła niebieska aura, a on sam musiał przez chwilę być podtrzymywany przez Mrs A i Keiko.
- No kochany, trzeba było się zamieniać w tą niebieską chmurkę śmierci? Teraz nam tu padasz, a ładowarki to ja ci nie przyniosę. Nie ma tu nikogo z wymiarami 90-60-90. Znaczy była ze zbliżonymi, ale chyba nie chcesz uprawiać seksu z przodem lodowego jeżozwierza? – mruknęła dziewczyna, po czym spojrzała na A podchodzącą do Vivienne i sprawdzającą jej puls.
- Jeszcze żyje, jeśli dowieziemy ją szybko do szpitala może jeszcze przeżyje. – westchnęła i odwróciwszy się do pozostałych ściągnęła kaptur. Na Ekipę Tokijską patrzyła...
Amanda Craven.

Koniec sezonu czwartego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Pon 22:02, 25 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 21:51, 25 Sie 2008    Temat postu:
 
Mikkao napisał:
Korzystając z okazji chciałem ogłosić, że plik z serialem ma już 200 stron. Dziękuje za dotychczasowe wsparcie i za wspólnie przeżytą historię rodziny Craven, która jest uskuteczniania już od siedemdziesięciu czterech odcinków. Twisted Evil


To pisz w nowym pliku, bo komp może ci się zacząć wieszać

// przeczytam jutro bo taka jestem wykończona po tym bieganiu po lesie że mi się nie chce Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 22:07, 25 Sie 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
To pisz w nowym pliku, bo komp może ci się zacząć wieszać


Y tam, na razie mój staruszek co jak co, ale Word z drugą setką stron przyjął znakomicie. Już gry go bardziej mordują niż ten plik, więc na razie tylko w nim będę pisał. Bo już się i tak przyzwyczaiłem. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Wto 10:58, 26 Sie 2008    Temat postu:
 
Świetne zakończenie sezonu! Pojawienie się Amandy, która miała zginąć (jakoś wcześniej czy później przeczuwałam, że wróci Razz) akcja z Novemberem (uroczy jest ^^) i ratowanie Viv...
Xavier jest u tego prawdziwego Waltera (no bo poprzednim była Alma...) z racji tego jak się nim opiekuje wychodzi na to, że ten cały koleś nie ma złych zamiarów wobec Craven'a (choć czy można mówić o Craven'ie skoro on nie jest synem swojego potencjalnego ojca xD?), no ale jak nie ma złych zamiarów to po co go porywał??
WIll, Daniel. MIguel i Nadia (którą coraz to bardziej lubię ^^) jak zwykle uroczy ^^ oni mają tak wielkie problemy, gdy ich brat znika że szok. SPokojnie sobie śpia nie wiedząc, że Amanda ożyła, Viv ledwo zipie, Clarise poszła w piach... nie no pięknie...
Czekam na następny seeez Smile i congratz z tymi 200 stronami xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Wto 10:59, 26 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:05, 26 Sie 2008    Temat postu:
 
Gratulacje z tymi 200 stronami. Mr. Green

A co odcinka... Xavier albo ma zwidy, albo to naprawdę prawdziwy Walter! o,O Alma musiała go wywalić na bezludną wyspę. xD W każdym razie Walty chyba lekko ześwirował. Po kiego on zwraca się do Xavier'a per "Castor"? o,O No i co to za gadka o przeznaczeniu? o,O
Ale płacz Nadii nad rozwalonymi butami mnie rozwalił. Mr. Green

Tekst November'a do Malcolm'a też świetny. Należało mu się. xD W ogóle akcja w tej części świetna. Mr. Green November w końcu dokopał Shatyi. <3 A koniec odcinka szokujący. O,O Mrs. A to Amanda. O,O Znaczy, że ona pracowała (i nadal pracuje xD) dla MI-6. Hardkor. XD Dziwne, że November nie zczaił, że to matka Craven'ów. A może wiedział, tylko nic nie gadał. xD To by było raczej w jego stylu. xD Ciekawe, jak Amand'zie udał się przeżyć.
No i okazało się, że David to robot w przebraniu. o,O

No to zostało mi czekanie na kolejny sezon. ^^ Żeby sie szybko pojawił! xD
I mam nadzieję, że w końcu pojawi się April. Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:24, 26 Sie 2008    Temat postu:
 
Na samym początku gratuluję tych 200 stron i już 5 sezonu, który wkrótce pojawi się na forum Wink

Odcinek bardzo fajny. Przede wszystkim cieszę się, że był November, bo to moja ulubiona postać tutaj Very Happy I oczywiście nie zawiódł. No i na samym końcu akcja z Amandą... Nieźle. Ja już się bałem, że Viv nie przeżyje, a tu jednak Smile

Z tym Walter'em to się muszę cofnąć do streszczenia, bo nie pamiętam za bardzo. Chyba, że mi ktoś przypomni, o co kaman ? Fajny ten tekst o przeznaczeniu Smile

Czekamy zatem na 5 sezon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 21:51, 26 Sie 2008    Temat postu:
 
odcinek w konwencji : 'zobacz kim jestem"
Bardziej się rozpisze kiedy indziej, bo nie mam siły teraz Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 21:15, 31 Sie 2008    Temat postu:
 

Episode 1 (75): Hello Mom.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G.


ABC Starts here.

Dziadek był spokojny o zdrowie Xaviera.
Jeszcze nikt nigdy nie padł od mleka koziego, a przegotowane było już wolne od wszelkich bakterii i grzybów. Tymczasem staruszek rozglądnął się uważnie po okolicy i zauważył tylko drzewa, acz po raz kolejny w przeciągu dwóch dni w lesie słychać jakieś krzyki i jęki. Uznając, że to na pewno nie następny Konwent Sadomasochistów, wyszedł przed swój dom i kiwnął głową obserwując ruszające się chaszcze i inne krzaki pełne trujących, acz całkiem sympatycznie wyglądających owoców.
Stwierdził w duchu, że chłopakiem zajmie się potem, a następnie zabrawszy swoją drewnianą, sękatą laskę wyruszył przemierzając las krokiem trochę nietypowo sprężystym jak na podstarzałego mieszkańca dżungli. Kiedy Dziadek wyszedł zaś, do pomieszczenia, w którym znajdował się Xavier, wsunęła się...
Tajemnicza Postać.
Tymczasem, dość niedaleko acz dalej w Dżungli.
Nadia Allanis dziękowała Bogu, że jej czółkienka nieco się zniszczyły.
Dzięki temu mogła liczyć na to, że kiedy nadzieje się na jakiś kamień nie skręci kostki tak szybko, jak nastąpiłoby to w butach od Manolo Blahnika. Jednocześnie zaczęła się martwić o swoją bransoletkę, której niestety nie mogłaby tak poświęcić jak Norma kiedyś na wyspie swój naszyjnik. Jednak w obliczu zbliżających się do nich, najwyraźniej bardzo złych mieszkańców wyspy, zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek w okolicy widzieli kobietę o wymiarach takiej z okładki Playboy’a.
- Nawet tego nie próbuj. – mruknął Daniel, zauważywszy próby Nadii prowadzące do zwrócenia uwagi tubylców na jej ponętne... oczy. – Są tak wyposzczeni, że zaatakują nas jeszcze szybciej po tym twoim genialnym planie. Z drugiej strony nie widzę kobiet, więc i tak nas szybciej zaatakują.
- Zawsze podziwiałam twoje wyczucie sytuacji. Szczególnie teraz, kiedy potrzeba nam pozytywnego myślenia. – Nadia uśmiechnęła się do kryjących się w krzakach mężczyzn, co najwidoczniej ich zachęciło, gdyż po chwili rzucili się na resztki Ekipy z Wyspy ze zdwojoną zaciętością.
- I co ci brat mówił? – jęknął Will, uciekając najszybciej jak tylko mógł i nie zwracając uwagi, że przy jego częstotliwości wpadania na krzaki skończy bieg najprawdopodobniej ze szczątkową ilością swoich bokserek na sobie.
- Żebym się nie mizdrzyła? – próby uśmiechnięcia się przez Nadię niestety spełzły na niczym, kiedy musiała omijać wszelkie przeszkody z częstotliwością dwóch na trzy sekundy biegu.
- A ty co robisz? – zapytał Miguel, po czym przeskoczył wielki konar.
- Uciekam?
Po około pięciu minutach pościgu tenże trochę zwolnił, tak że po dziesięciu wszyscy odpoczywali i zażywali kąpieli w krystalicznie czystej rzece, którą napotkali na swojej drodze. Niestety, Bóg stwarzając tą krainę nie pomyślał o szafie z nowymi ubraniami, toteż kiedy Miguel zapiął ostatni guzik w swojej koszuli, a Will starał się zakryć wielkie rozdarcie spodni mniej więcej na poziomie miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę tubylcy znowu zwarli szybki i po krótkiej wymianie spojrzeń ponownie ruszyli w pościg za Ekipą.
Mniej więcej po kolejnych trzech minutach pościgu, Daniel i reszta zobaczyli przed sobą dość przytulną i zgrabnie wkomponowaną w krajobraz jaskinię, gdzie zamierzali się schować pomimo tego, iż ich przyszli oprawcy i większość kultur bakterii znajdujących się w dżungli wiedzieli doskonale o kryjówce.
Tymczasem Dziadek przebywał w Jaskinii od dłuższego czasu. Potrzebował chwili odpoczynku od krzyków i wrzasków tutejszych ludzi, których odstraszał tylko jego wiek i łykowate mięso. Im dalej się jednak oddalał, tym głośniejsze były głosy i zanim zaczął już podejrzewać, że gra w jakimś horrorze w stylu Blair Witch Project do jaskini wpadli Daniel, Miguel, Nadia i Will. Zdyszani spojrzeli na starszego mężczyznę i oprócz Daniela, który na jego widok dostał niemalże palpitacji serca wszyscy obojętnie podeszli do obecności Dziadka w jaskini.
- Dzień dobry panu. Czy może nam pan pomóc? Za dziesięć sekund wpadną tutaj rozwydrzone hordy dzikich gejów, a naprawdę nie chciałbym dożyć pierwszego gwałtu na mojej skromnej osobie. – Will uśmiechnął się przymilnie do Dziadka, kiedy ten skinął głową i pociągnął dźwignie zaraz przy południowej ścianie jaskini, co w jednej chwili doprowadziło do zmiany poziomu bycia Ekipy w sensie przenośnym. Dodatkowo przekonali się oni o tym, że to wszystko co do tej pory ich spotkało to nie sen, padając na swoje tyłki i w chwilę potem masując je intensywnie i rozmyślając o możliwości kupna implantów uwypuklających dwie półkule dolne.
Korytarz został wykopany w ziemi już jakiś czas temu i był dość często używany, o czym świadczyły mrugające lampy oraz względna czystość w rzeczonym. Jedyne, czego nie udało się zeobić to zachować takiej samej szerokości, toteż w jednej chwili Ekipa szła gęsiego, a w drugiej mogła rozpierzchnąć się po korytarzu i mieć jeszcze miejsce na ramiona. Niestety dalej nie wiedzieli, gdzie Dziadek ich prowadzi i to mimo usilnych prób nawiązania z nim kontaktu wszelkiego poza seksualnym.
- Bo zacznę robić striptease, - jęknął bardzo już zdesperowany Daniel. W tym momencie dziadek przystanął, spojrzał na niego i wymierzywszy poziom prawdopodobieństwa takiego zachowania wreszcie westchnął.
- Dobra, dobra, już powiem. Idziemy do mnie do domu, dostaniecie świeże mleko prosto od kozy i może wtedy odpoczniecie. Nocą przeprowadzę was na brzeg, ale środek transportu – naprawdę nie mam pojęcia jaki – będziecie musieli sobie załatwić sami, bo ja nie mam nawet lichej tratwy.
- Chcesz mi powiedzieć, że ten korytarz prowadzi do twojego domu? – Miguel uniósł brwi.
- A myślisz, że jak do tej pory przeżyłem wszystkie ataki łowców głów aka rozwydrzonych hord dzikich gejów, za pomocą laleczki voodoo i czarodziejskiej różdżki kaliber dwadzieścia trzy?
- A ta różdżka napędzana bateriami? – Nadia zerknęła na Dziadka z nadzieją.
- Nie, magiczną energią ze źródła Śmocy. Nie ma żadnej różdżki! – jęknął, po czym wspiął się po drabinie i otworzył właz, dzięki czemu po chwili wszyscy znaleźli się we wnętrzu Chatki oraz zauważyli Xaviera leżącego nieprzytomnie na łóżku, którego stan był tylko trochę lepszy od opłakanego. Po Tajemniczej Postaci nie było śladu, a Dziadek udał się do zagródki dla kóz. W tym czasie Ekipa podeszła do łóżka Xaviera.
- Myślicie, że co mu zrobił? Wyssał energię życiową i pozbawił wspomnień? – Nadia rozejrzała się jednak uważnie w poszukiwaniu różdżki. Tak na wszelki wypadek.
- Jeśli tak, to ja nie będę pytał w jaki sposób. – Miguel skrzywił się, po czym podszedł do łóżka i dotknął czoła Xaviera. – Jest ciepły i ma ślady mleka na ustach. O BOŻE, moja wyobraźnia pracuje. – opadł na krzesło, które pod wpływem ciężaru lat i Miguela rozpadło się na kilka mniej interesujących części.
W tym samym momencie Dziadek wrócił z zagródki z czterem kubkami mleka prosto od kozy, które rozdał Ekipie. – Dzięki Bogu, nie będę musiał już znosić tego krzesła. Pijcie mleko póki ciepłe, mimo szczerych chęci nie mam zamiaru wam podgrzewać co chwila.
Wszyscy jak jeden mąż upili łyk sławetnego mleka Dziadka z wyspy, które w skomercjalizowanym i pełnym konserwantów świecie na pewno zdobyłoby dużą popularność wśród mlekopijców. Niestety, wielkie korporacje na pewno usunęłyby z niego jeden ze składników, który spowodował, że wszyscy, którzy pili mleko w pięć sekund później zwalili się na podłogę jednocześnie powaleni przez środki nasenne. Dziadek tymczasem, korzystając z ogólnego zamieszania, wziął Xaviera na plecy i wyszedł powoli z Chatki, kierując się wydeptaną ścieżką w stronę dziwnego kamienia.
Był on uformowany w krzyż, dość stary i pokryty mchem, a także tymże zagłębieniu w formie krzyża miał dziwne otwory umieszczone po trzy w każdym rzędzie. Na dole znajdowała się kamienna misa. W zagłębieniu właśnie wylądował po chwili Xavier, a by nie uciekł – co i tak było już mało prawdopodobne – został unieruchomiony zatrzaskami na szyi, nadgarstkach i kostkach. I kiedy już Dziadek miał zamiar pociągnąć dźwignię i raz na zawsze pozbawić Xaviera szansy na oddawanie krwi w odpowiednio przeznaczonych do tego punktach, usłyszał trzask łamanej butem gałązki i odwrócił się gwałtownie.
Stała przed nim kobieta trochę po czterdziestce, z burzą czarnych włosów i podejrzanie obcisłym kostiumie przypominającym te agentów specjalnych na misji. Najważniejsze było jednak to, że trzymała w rękach nic innego jak pistolet Berretta i to wycelowany właśnie w Dziadka skromną osobę.
- Spróbuj chociaż dotknąć tej dźwigni, to gwarantuję, że skopię ci tuchus dokumentnie. A teraz odsuń się od tego drążka, no chyba, że masz ciągoty do rzeczy podobnie uformowanych.
- No i co mi zrobisz? – Dziadek założył ręce na piersi.
Na to kobieta strzeliła starszemu mężczyźnie blisko stopy, z dokładnością do dwóch centymetrów od dużego palca u lewej nogi. – Wybieram opcję „Spi****aj dziadu”. – po czym uśmiechnęła się szeroko, kiedy rzeczony zniknął w zaroślach z własnej woli.
Chwilę potem przedstawicielka płci pięknej podeszła do Xaviera i pogładziła go po policzku, a następnie zwolniła zaczepy, tak że chłopak zwalił się na jej ramiona. Dzielnie jednak utrzymała jego i siebie we względnym pionie. – Wiesz, zawsze marzyłam o tej chwili, ale kiedy wyobrażałam sobie ciebie wpadającego w moje ramiona byłeś co najmniej bardzo wybudzony i równie przytomny. Ale nie martw się, wszystko będzie dobrze...
Mama jest przy tobie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 13:21, 01 Wrz 2008    Temat postu:
 
Och, czyli ta wyspa jest jeszcze zamieszkana przez łowców głów. Nieźle. xD Teksty Ekipy, jak zwykle świetne. xD
No i Dziadek jednak okazał się kanibalem. =D Chciał ugotować Xaviera. Czemu akurat jego? xD W ogóle ten wątek i wątek W Tokio też toczą się w różnych przedziałach czasowych, bo to niemożliwe, żeby Amanda była w dwóch miejscach na raz. o,O No i ten Dziadek to jednak Walter, bo Daniel też go chyba poznał (niezłą musiał mieć minę xD). W każdym razie Wally'emu na tej wyspie musiało od*ebać nie gorzej niż Adam'owi. xD

No nic. Czekam nast. odcinek. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 16:50, 01 Wrz 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
W ogóle ten wątek i wątek W Tokio też toczą się w różnych przedziałach czasowych, bo to niemożliwe, żeby Amanda była w dwóch miejscach na raz.

Też myslę, ze watek z Nadią, Normą, Miguelem itd. jest trochę "do tyłu" w porównaniu z Genewą i Tokio, ale tutaj chyba chodzi o matke biologiczną... Bo Alma nie żyje, a Amanda ma blond włosy.

Teksty oczywiście boskie Smile I ci kanibale... Sezon piąty zapowiada się wspaniale Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 17:52, 01 Wrz 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
ale tutaj chyba chodzi o matke biologiczną... Bo Alma nie żyje, a Amanda ma blond włosy.


100 pkt na wstępie dla Agaty. Tak, Xaviera przyszła uratować jego biologiczna mamusia. Jej metryczkę wstawię zaraz. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:16, 03 Wrz 2008    Temat postu:
 
"Mama jest przy Tobie" < bossskie xD
No ale jeszcze lepsze było:
"Wybieram opcję „Spi****aj dziadu” xD

Mikkao, naprawdę świetnie piszesz Very Happy Zwłaszcza teksty Ekipy Smile

Czekamy na next episode.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Sob 9:26, 06 Wrz 2008    Temat postu:
 
Czyli co to Alma czy Amanda? Ja jak czytałam to od razu o Almie pomyślałam, no przecież to jest mamuśka Xavier'a...
Dziadziuś uroczy Very Happy i pomyśleć, że można załatwić Ekipe nie w sposób agresywnym a podając im jak małemu dziecku mleczko. Nie no świetne Very Happy
A co oni się tego Xaviera tak uczepili to nie wiem. Raz dziadek go zabiera potem matka przychodzi o ludzie. Ten chłopak to ma urwanie głowy Very HappyVery Happy
Teksty jak zwykle świetne, boskie itp Very Happy Very Happy Wink
Czekam na następny odc Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 16:15, 06 Wrz 2008    Temat postu:
 
Lizzy napisał:
Czyli co to Alma czy Amanda?

Alma to jego matka adopcyjna, Amanda to jego macocha, a tu chodzi o jego matkę biologiczną Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 21:48, 06 Wrz 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
Amanda to jego macocha


Pięćdziesiąt punktów dla Agaty z małym zastrzeżeniem. xD
Amanda tak technicznie rzecz biorąc nigdy nie była macochą Xaviera. Xav został zaadoptowany po rozwodzie Victora z Amandą, a jedyną macochą jego była Molly Talia - trzecia żona Victora i matka Normy. Co nie zmienia faktu, że najsilniejszą wieź wytworzył z Amandą właśnie. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 19:05, 07 Wrz 2008    Temat postu:
 
Ja chce jeszcze więcej punktów
A będę je mogła wykorzystać w jakimś sklepiku albo na stacji orlen? Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 19:22, 07 Wrz 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
albo na stacji orlen? Mr. Green


W iSpocie, albo przy kupnie iPhone'a nowego. XD Honorujemy jedynie produkty naszych sponsorów. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 19:41, 07 Wrz 2008    Temat postu:
 

Episode 2, 3&4 (76, 77&78 ): Tri-Action.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G.


ABC Starts here.

Wszyscy zginęli.
Takie ogólne wyobrażenie miały najprawdopodobniej korniki przechodzące obok miejsca zderzenia dwóch pociągów. A, że racjonalne myślenie było możliwe jedynie po porcji dobrego, wiekowego drewna, robaki właśnie udawały się do drugiej stołówki za torami na porządną wyżerkę, przy okazji podziwiając dwa efekty ludzkiej myśli technicznej poskręcane w jedną wielką kupę żelastwa.
Pogoda, ustaliwszy wcześniej z odpowiednio wysoko postawionymi mocami, ironicznie kontrastowała z miejscem wypadku. Nie było żadnego gradobicia, burz ani nawet smętnego deszczyku na uczczenie pamięci poległych w boju. Wręcz przeciwnie: Słońce wyszło wysoko, sprzyjając osiąganiu rekordowo wysokich temperatur rzędu trzydziestu stopni Celsjusza i potencjalnemu oraz bardzo przyspieszonemu gniciu ciał.
Jednak po pewnej chwili, wśród atmosfery ogólnej konsternacji wśród środowiska aktywistów pro-bakteryjnych, ze metalowego splotu wynurzyła się Ręka. Ręka z całą pewnością należała do kobiety, no chyba, że agenci przed śmiercią dali upust swoim wewnętrznym demonom i zaczęli w Godzinie Próby malować sobie paznokcie bezbarwnym lakierem i odżywką. Po chwili do Ręki dołączyła druga, a po odgarnięciu sporej ilości metalu obie chwyciły się mocno pozostałości z ramy jednego wagonu i po dłuższej chwili z miejsca wypadku wynurzyło się Ciało.
Ciało w żadnym wypadku nie było zadowolone. Jego posiadaczka również, biorąc pod uwagę liczne otwarte rany i obtłuczenia. Ubranie Rose O’Neil znajdowało się w stanie, w jakim jeszcze kilkanaście lat temu w określonej grupie docelowej punk’ów okrzyknięte zostałoby szczytem modnego ubierania się. Żółty top na ramiączkach posiadał wiele dziur i przetarć, a z prawego boku razem trzymał go jedynie dziesięciocentymetrowy i – chyba tylko dzięki Opatrzności – nieprzecięty skrawek materiału. Spodnie, wyposażone w modne kiedyś przetarcia i dziury eksponowały niezamierzenie piękne nogi pani doktor, a zrujnowany make-up nadawał jej wygląd zdesperowanej woodstockowiczki po upojnej nocy w kolczastych krzakach.
Tymczasem osobą zdesperowaną tak naprawdę był agent Clive Mendelsonn.
Jadąc Mercedesem GLK, Clive grał w Simsy. To była według niego jedyna gra, dzięki której mógł się odstresować i upozorować życie rodzinne, jakiego nigdy nie miał. Co z tego, że ludzie dziwnie patrzyli się na agenta CIA uwikłanego wirtualnie w romans z sześcioma simkami i w dwanaście spraw o ojcostwo, ważna była zabawa. Kiedy jednak po utracie jednego z simów dojechali wreszcie na miejsce katastrofy, Clive miotał się równie desperacko co kotka w czasie rui.
- Szefie, to tutaj. Zrobić szefowi coś do picia, żeby mógł pokontemplować widoki? – podwładny mężczyzny spojrzał na niego z niekłamanym podziwem w oczach.
- Na tym pustkowiu chcesz mi zrobić coś do picia? – Clive uniósł brew.
- No kawa jest, a mleko wypompujemy z Kiciusia. – podwładny uśmiechnął się i zostawił Clive’a rozważającego nad opcją zamówienia kawy bez mleka. W tym samym czasie, kiedy rozglądał się po miejscu zderzenia dwóch pociągów i poszukiwał wszelakich oznak życia w wysokiej trawie, ujrzał w tejże dziwny błysk. Cos ewidentnie odbijało przez około pięć sekund światło słoneczne, a następnie zniknęło w gąszczu. Chwilę potem trawa zaczęła uginać się i kołysać pod naporem obcego, czołgającego się ciała, a kolejne sekundy później niczym połamana wegańska Wenus Rose rzuciła się do ucieczki przed agentami.
Nieopodal przed Rose wyrosło dość spore wzniesienie, którego dziewczyna zajęta przeraźliwym krzyczeniem podczas zderzenia nie zdążyła zauważyć. Co wyraźnie ją zaniepokoiło to to, iż na tymże wzniesieniu istniała duża grupa skał narzutowych, a podłoże na którym zostały one osadzone prawdopodobnie miliony lat temu nie było zbytnio pewne. Sytuacji nie poprawiał fakt, iż agenci jak na razie strzelali do nieba, przez co powodowali niezamierzenie śmierć znaczącej ilości dzikich kaczek i echo, które nieodwracalnie i bardzo destrukcyjnie wpływało na podłoże.
Po jakimś czasie poświęconym na bezowocny pościg, który był możliwy tylko dzięki niezwykłej sile, którą Rose odnalazła w sobie mimo złamanych żeber, a przy której maczał palce Święty Piotr, agenci postanowili działać proekologicznie i oszczędzając kaczki zaczęli strzelać wprost do Rose, która uchylała się jak mogła. W pewnym momencie dostrzegła ukrytą szczelinę, która najwidoczniej objawiła się jedynie jej oczom, a w której można było się sprawnie ukryć wraz z ocalałą fiolką LV-89.
- Szefie, chcesz teraz kawę? – stwierdził podwładny Mendelsonna ścigający Rose z Berettą w jednej, a kubkiem kawy zupełnie jak z McDonalda w drugiej ręce.
- A mleko z czego? – Clive zerknął ‘w przelocie’ na całkowicie nieprzezroczysty kubek.
- Prosto od kr... znaczy z mleczarni, Kiciuś zbiegł z miejsca wypadku. – oznajmił całkiem miły i przystojny, acz nie posiadający zbytnio znanego wszystkim imienia pracownik wydziału Mendelsonna i już w chwilę później rzeczony szef wykazał się niespodziewaną uniwersalnością – strzelając, pijąc i biegnąc w mniej więcej tym samym czasie. Inna sprawa, że cierpiał na tym żołądek agenta, nisko lecące i wyjątkowo niezaradne życiowo dzikie kaczki oraz celność strzałów. W końcu ekipa CIA stanęła przed wzniesieniem oraz szczeliną, w której schowała się przezorna Rose. Nie spodziewali się absolutnie żadnego oporu z jej strony, w końcu co może zrobić dziewczyna ukryta w szczelinie z fiolką eksperymentalnego narkotyku w dłoni. Nieszczęściem dla Rose, w okolicy nie było również autoryzowanego wytwórcy patelni bojowych Peacemaker, więc o potencjalnej obronie jednak nie można było mówić. Wszyscy superbohaterowie Ameryki zostali za Oceanem, a szwajcarski zegarek jako forma odparcia ataków nie wchodził w grę.
- Oddaj LV-89, kobieto puchu marny! – wrzasnął Clive tekst, który całkiem dobrze działał na jego mamę, kiedy chciała mu wyprać i tak już ultra czyste bokserki od Calvina Kleine’a.
- Nie ma takiego numeru, Beethoven.
- Mendelsonn!
- Jeden pieron! Mój ci on i nie oddam za żadne skarby. Chociaż profesjonalny zestaw do makijażu i jakąś kanapkę moglibyście przynieść. Na głodny żołądek nie mogę rozmawiać o narkotykach. – odkrzyknęła Rose, a warstwa kamieni powyżej jej kryjówki niebezpiecznie się poruszyła.
- Nie dam ci niczego. No chyba, że siebie za męża. – uśmiechnął się pod nosem.
W tejże chwili Rose wychyliła się ze swojej szczeliny nazwanej dla uczczenia tej chwili Czarnym Rowem i zlustrowała mężczyznę od stóp do głów. – Dobra, co chcesz w zamian?
- LV, ciemna maso! – w tej samej chwili oddział z CIA podszedł znacznie bliżej do wzniesienia, a Rose poczuła kropelki potu powoli i leniwie spływające po jej karku. Nie mogła tylko rozstrzygnąć, czy to okrucieństwo wykazane na dzikich zwierzętach czy może upał powodują alegoryczne rozpływanie się na miejscu zbrodni.
- Głowa mnie boli, seksu nie będzie! – prychnęła Rose i ‘zainstalowała’ się głębiej w swojej kryjówce, kiedy agenci jednocześnie zaczęli strzelać, generując przy tym ogromną ilość hałasu, która następnie spowodował w przeciągu dziesięciu sekund obsunięcie się kamieni i ...
Lawinę.
Tymczasem, Egipt tudzież okolice.
Belka została usunięta.
Nie to, że chciała. Gdyby to od niej zależało zostałaby na swoim miejscu i nie pozwoliła, by ktokolwiek ją ruszał przez następne dwa tysiące lat. Nikt jednak nie zwracał uwagi na jej uczucia, ani wtedy, ani teraz. Co gorsza, kiedyś przygniotła paru niewolników, ale teraz wyglądało na to, iż zaszła trochę za daleko i pod nią znalazła się para emisariuszy z innego kraju, a przygniecenie takowych nigdy nie było dobrą prognozą na przyszłość.
Jednak to, co działo się pod przedmiotem niepokoiło nie tylko nieożywiony element tejże sceny. Ahmed był obecnie besztany przez wuja Hasima za to, że błędnie zinterpretował brak oddechu u Theo i Min. Niestety, do mężczyzny nie docierało żadne wytłumaczenie włącznie z tym, że kiedy człowiek nie oddycha i jest przygnieciony starożytną i bardzo ciężką belką z definicji już nie żyje. Tak jednak nie było, bo w chwilę później Theo i Min odpoczywali w pozycji półleżącej i oglądali siebie ze wszystkich stron.
- No i co Margareth, zadowolona z wreszcie jędrnego po pięćdziesięciu latach tyłka? – Theo vel Bruce Mendelsonn uśmiechnął się szeroko do Margareth w nowym ciele.
- Równie zadowolona co pewnie ty z nareszcie dłuższego od zwyczajowych dziesięciu centymetrów przyrodzenia. – Margareth poczuła, że w końcu może zacząć się liczyć w potyczkach słownych z ‘młodzieżą’, a po dłuższym okresie czasu także jej piersi były powodem raczej do dumy niźli wstydu.
- Przepraszam państwa, czy wszystko w porządku? Wydawało nam się, że nie żyjecie. – Ahmed, raczej nie z własnej, nieprzymuszonej woli podszedł do małżeństwa van Sleigh i przyjrzał się im uważnie, rozważając czy też przypadki nie mają oni ochoty na świeży mózg młodego Araba.
- No technicznie rzecz biorąc nie... – w tym samym momencie wypowiedź Min została przerwana przez kuksańca ze strony Theo. - ... podoba mi się to spłaszczenie przednie, jakiego obecnie doświadczam, ale oprócz tego wszystko jest w porządku.
Wujek Hasim podszedł do nich, po czym siląc się na najmilszy ton, przesłodzony niczym herbata z trzynastoma łyżeczkami cukru, spytał: - Czy jest coś, czego państwo najbardziej potrzebują w tej chwili?
- Potrzebujemy...
Helikoptera.
Tymczasem, Morze Czerwone.
Norma Craven była chora.
Nie tylko z powodu przedłużającej się ciągle chorobie morskiej, ale głównie z powodu świadomości, że kiedykolwiek mogłaby zostać panią Tyro. Fala nudności wzbierała akurat wtedy, kiedy patrzyła na pierścień i uświadamiała sobie, że to wszystko jednak snem nie było i że naprawdę panią Tyro się stała. Teraz musiała znosić nie tylko morze, ale i swojego niechcianego męża.
- Dzięki temu kupiłaś swojemu tatuśkowi niezbędny czas. To, że umrze nie podlega wątpliwości, liczy się tylko sposób jego uśmiercenia i czas w jakim to zrobimy.
- Powiedz mi, zawsze byłeś takim upierdliwym zwierzakiem czy to moja teściowa tak cię wytresowała, żeby twoja piękna buźka oparła się atakom napalonych sponsorów? – mruknęła Norma, po czym wycofała się w kierunku kajuty.
- No mogę cię zapewnić, że akurat w twoim przypadku napaleni sponsorzy to najmniejsze z twoich zmartwień. Oczywiście nie liczę perspektywy zostania anorektyczką.
- Przemawiają przez ciebie lata doświadczeń w tej sferze? – dziewczyna uniosła brew, po czym spojrzała na niebo.
Poza tym, że było ono praktycznie bezchmurne coś jej w nim przeszkadzało. Wkrótce okazało się, iż jest to czarny helikopter z logiem firmy należącej jeszcze niedawno do jej matki, który generował wiatr praktycznie zwalający z nóg normalną osobę, która zwróciła do Morza Czerwonego wszystkie obiady włącznie z indykiem na Święto Dziękczynienia. Po chwili okazało się, że ku zdziwieniu Normy wysiada z niego jej własny brat, a następnie wita się wylewnie z Leonardem i spogląda na nią jakby pierwszy raz w życiu widział swoją do niedawna ulubioną siostrę.
- A ta laska to kto? – westchnął, spoglądając na blondwłosą panią Tyro.
- Brat, może słowo siostra nie przechodzi ci przez gardło, ale na litość Boską, nie nazywaj mnie laską. To źle wpływa na mój system trawienny, a sam wiesz, jakie piekło by się wywiązało, gdybym przez ciebie utyła więcej niż trzy kilogramy. – Norma uśmiechnęła się przymilnie.
- Siostra? Leo, czy ty coś przede mną ukrywasz? Ja rozumiem, że nasza matka nie była specjalnie wierna ojcu, ale żeby zapuszczać się aż do Egiptu dla jednego hiperaktywnego Araba? Jestem Marc Tyro, brat Leonarda. – wyciągnął rękę, by powitać Normę po raz pierwszy.
- Nie wiem, czy twoje dwie półkule przestały działać i teraz w trybie awaryjnym za myślenie odpowiadają dwie kule znacznie poniżej, ale czyś ty rozum postradał? Jest gorąco, zgodzę się, ale to nie jest jeszcze temperatura, przy której wyparowuje albo wypływa przez uszy. – prychnęła. – Jestem twoją siostrą, Norma Craven. A tak w ogóle skoro już tu jesteś, to powinieneś mnie uratować z rąk tej mendy społecznej.
Marc spojrzał rozbawiony na Leonarda, w którego oczach zabłysnął znany wszystkim kurwik szaleństwa. Poczuł, jak kropelka potu i alegorycznej niepewności spływa mu po grzbiecie i natychmiast zapragnął postać piętnaście minut pod zimną wodą, ale w tak zwanym międzyczasie zastosowawszy przemoc całkowicie niewerbalną acz fizyczną zaciągnął Normę do kajuty.
- Dzięki twojemu zachowaniu właśnie teraz na twoim tatuśku przeprowadzana jest wczesna, ale konieczna eutanazja. – Leo uśmiechnął się szeroko, dając przy okazji wyraz niechęci jaki żywił do ojca tudzież byłego męża wszystkich z jego niedoszłych tudzież całkiem realnych żon.
- Nie ma takiej możliwości, landryneczko moja ty przeterminowana. – odparła Norma przesłodzonym tonem. – Wyrzuciłam twojego iPhone’a do morza, więc jedyne co teraz możesz zrobić to odebrać telefon od jakiegoś ukwiała na kacu.
W tym samym czasie w przestrzeni powietrznej nad Morzem Czerwonym pojawiła się znajoma sylwetka helikoptera. Nie był on jednak tym czarnym z logiem DiaVod Inc. a wynajętą i całkowicie lokalną konstrukcją, która posiadała jednakże całkiem starożytny przedmiot zwisający z pięciu mocnych haków umocowanych na podwoziu tejże maszyny. Była to ta sama starożytna belka, która stała się przyczyną śmierci Theo i Min. I jeśli kiedykolwiek żałowała tego posunięcia, to najbardziej właśnie teraz, kiedy dyndała pod lecącym z zawrotną prędkością helikopterem i została użyta – wbrew swojemu prestiżowemu stanowisku – jako pospolity taran dzięki czemu dach nad kajutą w chwilę później został zerwany w wyniku bardzo spektakularnego zderzenia belki z tymże elementem jachtu, pozostawiając Leonarda Tyro zastanawiającego się nad przyczyną dewastacji i Normę Tyro uratowaną przed pierwszym gwałtem ze strony Męża Kurwikowego.
W chwilę później zaś z helikoptera prosto do kajuty, obecnie w wersji cabrio, wpadli równocześnie Theo i Min, rozglądając się uważnie i unikając strzałów oddawanych z broni Marca Tyro i po chwili także jego „brata”. Nie zastanawiając się zbytnio jakie zabytki ukryto w tym przyjemnie urządzonym pomieszczeniu, Theo momentalnie złapał Normę w pasie i zanim ta zdążyła zaprotestować razem z nią i Min odlecieli w tak zwaną...
Siną dal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 9, 10, 11  Następny
Strona 6 z 11

Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin