FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie www.serialeimy.fora.pl 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Role Playing Love - Odcinki&Komentarze
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:48, 09 Wrz 2008    Temat postu:
 
OK, Rose udało się wydostać, ale co z agentami? o,O Chyba nie zginęli? O,O Bo zbyt proste by to było. ;]
Wymiana zdań między Clivem, a Rose była boska. xD Nieźle się uśmiałem. XD No a w ogóle Clive ze swoimi ludźmi dał ciała. :/ Co za problem z "ręcznym" wydostaniem stamtąd Rose? >.> Ale nie, geniusze musieli sobie postrzelać i wywołać przy tym lawinę.

A Adam to naprawdę ma wyprany mózg. Chciał zgwałcić własną siostrę?! O,O Na szczęście Bruce i Margaret zdążyli na czas (ale teksty Normy do Adama były świetne xD). No i Margaret też jest zabawna. Staruszka w cile młodej kobiety. Oryginalne nawet. xD A Bruce to chyba wcześniej współpracował z Leo, bo teraz tak wiedział, gdzie go szukać, a Adam tak nie z powodu zaczął myśleć, że jest bratem Leo. Maszynka Bruce'a była z pewnością specjalnie tak "nastawiona". Twisted Evil

No nic, czekam nast. odcinek. ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Nie 9:28, 14 Wrz 2008    Temat postu:
 
Nie no Adam to postradał zmysły toootalnie! Ale i tak nie powiem akcja z Normą świetna Very HappyVery Happy nie no ja ją uwielbiam, po prostu jej teksty rozwalają Razz DObrze, że ją uratowali Very Happy w każdym razie nie wierzę, że na tę okazję Leoś tez nie ma planu awaryjnego ^^
Rosie z Cliv'em prowadzili świetną rozmowę Very Happy jestem tylko ciekawa czy podczas lawiny dojdą do consensusu Very HappyVery Happy
Wink czekam na nast. odc Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Nie 9:31, 14 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 8:50, 18 Wrz 2008    Temat postu:
 
Nadrobiłem. Bardzo fajny odcinek Smile

Najlepsza bez wątpienia była akcja z Rose i jej rozmowa z Mendellsonem. "Kobieto, puchu marny", "Mój Ci on" xD. Oczywiście on nie popisał się intelektem i tym samym naszej Rose się uda Very Happy
Bardzo fajna była też akcja na Morzu Czerwonym. Adam kompletnie oszalał - jestem ciekawy, czy da się przywrócić jego stare "ego" i charakter ?

No nic, zobaczymy co będzie dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 22:35, 20 Wrz 2008    Temat postu:
 

Episode 5 (79): Mary Taggarts’ Day Full of Rice.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G and Maybach – Daimler AG division of ultra-luxury cars.


ABC Starts here.

Lokacja nieznana, godzina 6:00 czasu lokalnego.
Malcolm Cory był bardzo niezadowolony z przebiegu swojego planu.
Co prawda Viv przyjechała do Tokio, ale przeżyła prawie wszystkie próby zamachu na swoją osobę. Prawie wszystkie, bo nie wiadomo do końca co się stało po tej ostatniej. Malcolm nie miał również w posiadaniu żadnego elementu przetargowego oprócz Davida, co relatywnie zmniejszało jego szanse na przejęcie majątku swojej byłej.
Teraz mężczyzna wsiadał do Maybacha, którego wygodne wnętrze wykończone skórą Nappa zapewniało tak potrzebną ostatnimi czasy namiastkę spokoju. Jasne wnętrze rozświetlane lampkami LED zainstalowanymi w podsufitce sprawiało, że Cory mógł przeglądać dokumenty, z czego Ten Najważniejszy – niezliczoną ilość razy. Miękkość skóry oraz ciepło wytwarzane przez ogrzewanie siedzeń i czterostrefowe ogrzewanie całego samochodu wprawiało mężczyznę w dość melancholijny nastrój i sprawiało, że chciało mu się spać.
Na zewnątrz było zimno i ciemno. Nie zmieniało to faktu, iż Malcolm od razu poznał kiedy opuścili asfaltowe drogi nieokreślonego w tychże ciemnościach miasta i zawieszenie samochodu stało się bardziej miękkie, by lepiej tłumić nierówności jakiejś – wyjątkowo nieprzyzwyczajonej do obecności na niej pojazdów wartych niemal milion dolarów – wiejskiej drogi. Korniki, śpiące w korze pobliskiego drzewa zostały zbudzone poprzez hałas generowany przez malutkie kamyczki wzbijane w powietrze przez przejeżdżające auto i były tymże faktem wyjątkowo niezadowolone.
W pewnym momencie Malcolm zauważył, że auto znacząco przyspieszyło. Na lakierze przybyło odprysków, mgły przezornie rozwiały się po polach zostawiając drogę przejrzystą i w miarę suchą, a kierowca poczuł ponad pięćset koni mechanicznych do dyspozycji i właśnie skręcał wyjątkowo gwałtownie w jeszcze bardziej zapuszczoną dróżkę leśną, która gdyby mogła – krzyczałaby z zachwytu nad samochodem przejeżdżającym właśnie przez nią. Ale jedyną istotą, która krzyczała, był raczej Malcolm z wielką plamą po gorącej kawie na spodniach.
- Co ty robisz? Pedałów odróżniać nie umiesz czy jak? Ja ci nakleję plakietki na każdy jeden i będziesz się uczył, mendo spiczasta niewdzięczna. – jęknął mężczyzna, spoglądając prosto w oczy kierowcy, który po ostrożnym przyjrzeniu się mu okazał się być...
Shyamalem.
- Witamy na pokładzie linii Shyamal Airlines. Gwarantujemy ciągłe spadanie cen i naszych samolotów. – mężczyzna uśmiechnął się wrednie i przyspieszył ponownie do niezwykle niebezpiecznej na leśnej dróżce prędkości, która na pewno oscylowała powyżej stu kilometrów na godzinę.
Drzwi zostały zablokowane, uniemożliwiając nawet Malcolmowi pozbycie się swoich – bądź co bądź – gorących spodni. Bo rozjechaniu parunastu kretów czy innych żyjątek ziemnych oraz lasu bambusowego zawieszenie Maybacha zostało poddane kolejnej próbie, kiedy samochód wzbił się w powietrze zjeżdżając ze skarpy i praktycznie zmiótł całe pole ryżu z powierzchni ziemi, przy okazji poważnie uszkadzając zawieszenie.
Malcolm wiedział, co ma zrobić. Nie zważając na wielkie niedogodności związane z ‘turbulencjami’, sięgnął po swojego laptopa z serii Mac Pro i nie przejmując się jego stanem po tej operacji zaczął bez pardonu walić w szybkę oddzielającą przedział pasażerski od przedziału dla kierowcy. Shyamal widząc to, zaczął skręcać jak największą ilość razy, by nie zabezpieczony pasami bezpieczeństwa Malcolm rzucał się po tylnej kanapie z energią godną myszoskoczka pod wpływem narkotyków. Powodowało to dalsze uszkadzanie zarówno mężczyzny, jak i szybki oraz podwozia Maybacha.
Po parunastu sekundach problemów szybka została wybita, a odpryśnięte szkło raniło bezpośrednio nie tylko Malcolma, ale i Shyamala. Auto zmieniło się w gigantyczną, prawie sześciometrową kosiarkę i siało postrach wśród pól ryżu, a tymczasem we wnętrzu Malcolm – przezornie zakładając tego dnia krawat – z zaskoczenia przerzucił krawat nad zagłówek i kiedy element ubioru został zlokalizowany niebezpiecznie blisko szyi mężczyzny, Malcolm chwycił drugi koniec i...
Pociągnął.
W tym samym czasie auto nagle skręciło. Przechodząca nieopodal rodzina korników została perfidnie rozjechana, a Babcia, która codziennie rano przychodziła na pole, by skontrolować stan swoich upraw twierdziła potem, że zobaczyła „Ryczącego smoka z dwoma Białymi Diabłami w brzuchu” i o mało co nie padła na zawał w efekcie którego mogłaby w końcu użyźnić ziemię pod ryż. Faktem jest tylko, że ten Czarny Smok w końcu wzbił się w powietrze, dachował parę razy i równie spektakularnie jak wjechał tak opuścił pola ryżowe poprzez dachowanie po raz ostatni i wypadnięcie na średnio ruchliwą, acz asfaltową drogę. Wtedy też wybuchł, ale kilka sekund przed tymże radosnym dla wszystkich spragnionych sensacji rolników wydarzeniu jeden z dwóch mężczyzn...
Opuścił samochód przez szyberdach.
Tymczasem, Tokio.
Siostra Mary Taggart była osobą bardzo zagubioną w swoim życiu.
Od czasu kiedy przyjechała do Tokio dwadzieścia pięć lat temu widziała wiele, w tym różowe korniki, kwadratowe melony i ludzi, z których większość nie przekraczała metra siedemdziesięciu w szpilkach Mary wiedziała, iż życie tutaj nie będzie łatwe. I tak było naprawdę, gdyż od czasu, aż wsiąknęła w tutejszą rzeczywistość, czternaście razy zmieniała kolor włosów, pięć razy mężów, a styl ubierania przynajmniej raz na parę miesięcy. Jedynie w kwestii pracy była dość zdecydowana. Od lat dwudziestu pracowała w Szpitalu Uniwersytetu Medycyny w Tokio jako siostra oddziałowa i bardzo chwaliła sobie tą pracę, co nie przeszkadzało jej po godzinach udzielać się w przemyśle anime i podkładać głos w seriach różnorakich. Skutkowało to niezadowoleniem szefów i miłością szczególnie młodszych pacjentów, przez których Siostra Mary była uwielbiana i wyniesiona do rangi gwiazdy – głównie z powodu zmysłowego głosu i szybkiego nauczenia się języka japońskiego.
Mary myślała, że widziała już wszystko. Doświadczenie wyniesione z pracy w szpitalu wskazywało na to, iż szanse wgniecenia jej w fotel z wrażenia równały się odkryciu życia na Plutonie. Jednak wydarzenia pewnej sobotniej nocy sprawiły, że życie na Plutionie powinno być jednak odkryte, gdyż takiego widoku siostra Mary nie widziała jeszcze nigdy w życiu.
Najpierw doktor Takashi zniknął. Istniało nawet podejrzenie, że został perfidnie uprowadzony albo cierpi na miotłofilię, gdyż Mary zauważyła, iż jednej chwili kierował się w jej stronę z uśmiechem na ustach, a kiedy kobieta schyliła się by podnieść ścierkę i podniosła wzrok ponownie – Takashi znikał właśnie w schowku na miotły. Następnie siostra von Gellerloff z wymiany holenderskiej przedstawiła jej nowego doktora – Sakurę Richardsona. Mary nie wiedziała, skąd takie nazwisko, gdyż według niej doktor wyglądał jednak bardziej na Japończyka i to byłego seryjnego mordercę. W nie zwróciła jednak zbytniej uwagi na referencje Richardsona, gdyż w chwilę potem do budynku wpadła osobliwa banda.
Europejska kobieta, o której kiedyś chyba nawet Mary czytała w gazetach wpadła do szpitala niesiona przez podstarzałego detektywa i sekundującą mu asystentkę.
- Gai, dasz radę, jeszcze mój ty stary pryk... bohaterze znaczy się! – wrzeszczała Keiko.
- Ale proszę państwa, to szpital jest, proszę się zachowywać ciszej na miłość boską. – jęknęła Mary, widząc dodatkowo faceta wyglądającego jak potargane wcielenie Bonda i dojrzałą kobietę ubraną jak średniowieczny asasyn.
- Pani nie widzi, że tu prawiczki ratują świat? Swoją drogą, czy jest jakiś test, dzięki któremu moglibyśmy w końcu stwierdzić, czy Gai jest prawiczkiem? Coś jak test ciążowy czy inne tabletki antykoncepcyjne? – Keiko uśmiechnęła się szeroko, widząc zdezorientowaną Siostrę Taggart.
- Keiko, ty się sama możesz o tym przekonać w bardzo prosty sposób. Idź z nim do składziku na miotły i obadaj sprawę. – mruknęła Amanda. – Ratujcie mi dziecko, a nie zastanawiajcie się nad doświadczeniami seksualnymi jakiegoś niewydarzonego detektywa.
- Pani wybaczy, bardzo wydarzonego właśnie. – prychnął Gai do Amandy, po czym oddał Vivienne w ręce sanitariuszy, którzy natychmiast powiadomili doktora Richardsona i postawili w stan pogotowia wszystkich obecnych na nocnej zmianie chirurgów.
Amanda usiadła stwierdzając, że ostatnimi czasy spędza zdecydowanie zbyt dużo czasu w szpitalach na doglądaniu swoich postrzelonych – dosłownie i w przenośni – latorośli. Tymczasem Keiko i November zostawili umęczonego praw... znaczy Gai’a i skierowali się w stronę bufetu, by zamówić w nim kawę dla czterech osób. Kiedy przechodzili obok osławionego już składziku na miotły, spod butów Keiko dało się słyszeć charakterystyczny plusk jaki wydają podczas wchodzenia zbiorowisko wody zwane zwyczajnie kałużą.
- Ale mogliby naprawdę wycierać... – Keiko zerknęła na swojego buta i to, w co weszła. - ... krew?! –jęknęła przerażona, po czym spojrzała na Jacka Simonsa, który jednym ruchem ręki spektakularnie... zaświecił światło w składzie, a fenomenalnie wyprowadzonym kopnięciem spowodował to, co Alibaba osiągnął przez ustawiczne powtarzanie „Sezamie, otwórz się”. Tam, na podłodze oprócz efektywnej miotły z wyprofilowaną rączką Dust Eliminator 2000 leżał...
Zakrwawiony doktor Takashi.
Tymczasem, sala operacyjna.
Vivienne znowu widziała różowe, pluszowe króliczki.
Inna sprawa, że wszystkim chciała dać na imię Mordosław, co kłóciło się trochę z ich przekonaniami i przez to nie były to króliczki tak miłe i sympatyczne jak możnaby się było tego spodziewać. W każdym razie kiedy panna Craven wjechała na salę operacyjną i została oficjalnie położona na stole, króliczki zniknęły, a ona sama została podłączona do aparatury wszelakiej.
Siostra Mary Taggart była zaś oburzona. Jeszcze nikt nie wyprosił jej z Sali operacyjnej i podejrzewała, że nawet ślimak nie byłby tak głupi, żeby to zrobić. A jednak, Sakura Richardson rozpoczął swoje urzędowanie od wojny z siostrą Taggart. A to równało się na przykład z obrażeniem podczas apelu całego grona nauczycielskiego przez pierwszaka. Takich błędów się nie robiło, szczególnie przy Mary.
W zamian za kobietę na salę wszedł jeszcze doktor, którego nigdy w życiu nie widziała oraz dwie pielęgniarki, które musiały być z wymiany holenderskiej, ponieważ tutaj powtarzała się sytuacja jak w przypadku doktora numer dwa. Z przeświadczeniem, że powinna sobie kupić lecytynę i zacząć uprawiać jakieś sporty ekstremalne w stylu szachów, by poprawić zapamiętywanie.
Zaś na Sali doktor Richardson uśmiechał się wrednie, który to uśmiech nie wyszedł na jaw tylko dzięki białej masce. Trzymając w dłoni skalpel i mając świadomość, że nikt teraz nie przeszkodzi mu w zrealizowaniu swoich planów, Sakura zaśmiał się cichym, obłąkańczym uśmiechem.
- A teraz cię mój gołąbeczku skutecznie...
Rozkroimy.


Maybach 57


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:33, 21 Wrz 2008    Temat postu:
 
"Pani nie widzi, że tu prawiczki ratują świat?" - ten tekst KOSI. Laughing Laughing Laughing Laughing Laughing Laughing
Niezły był też Malcolm oblewający się gorącą kawą. xD Biedaczek. XD Ciekawe, który z mężczyzn wyskoczył przez dach. Stawiam, że Shyamal. Malcolm raczej nie jest zdolny do takich akrobacji, ale napewno też jakoś przeżył. ^^ To byłby zbyt łatwy koniec, jak dla mnie. ;] Swoją drogą po kiego Shyamal jechał jak wariat? :/

Akcja w szpitalu też śmiechowa. =D To było najlepsze w odcinku. xD Już lubię siostrę Taggart. xD Zmysłowy głos to podstawa dla seiyuu. XD A Sakura jednak wyszedł jednak na świrusa. To wprost od niego emanowało. XD No i jeszcze te siotry z wymiany holenderskiej. Normalnie klimat jak w Hostelu. Twisted Evil Mam nadzieję, że to November uratuje Viv i dokopie Richardsonowi. Twisted Evil No dobra, może do spóły z siostrą Taggart. XD

Czekam na kolejny odcinek. =D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 21:33, 22 Wrz 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
Swoją drogą po kiego Shyamal jechał jak wariat? :/


Bo chciał zabić Malcolma doprowadzając samochód do ruiny i wypadku, po którym miał się zapalić. Co zresztą się udało, problem w tym, czy wyszło to na korzyść Malcolma czy Shyamala. Razz

Cytat:
Już lubię siostrę Taggart. xD


Wiesz, miała być postacią epizodyczną, ale skoro tak Ci się podoba to jestem skłonny przedłużyć jej wystąpienie. Zależy to będzie od tego jak inni ją odbiorą. Wink

Cytat:
A Sakura jednak wyszedł jednak na świrusa. To wprost od niego emanowało. XD No i jeszcze te siotry z wymiany holenderskiej.


Mówisz? XD Nigdy nie oglądałem Hostelu, ale skoro tak powiadasz to pewnie tak jest. Nie chciało mi się wymyślać japońskich nazwisk, to zrobiłem siostrunie z wymiany. Zresztą Mary Taggart też nie jest rodowitą Japonką. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Pon 21:35, 22 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 14:23, 04 Paź 2008    Temat postu:
 
Oświadczam, że przeczytałam dwa zaległe odcinki

Min i Theo.
A właściwie nasze dwie duszyczki uwięzione w ich ciałach zaczynają wykonywać swoje zadanie. Jak miło Smile

Norma, Leo, Adam?, czyli ekipa statkowa.

Żal mi Normy, nie dość, że Leo zmusił ja do ślubu i chce zabić jej cudem żyjącego jeszcze ojca, to zrobił pranie mózgu jej bratu, o czym oczywiście raczył ją powiadomić. Na szczęście pomoc przybyła. I teraz czekamy co Norma i "duszyczki" zrobią dalej ...

Rose
Rose się uratowała, a co z resztą ludu? Zresztą ciekawe czy Rose przeżyje tą lawinę, bo Miki coś wspominał że aktorka chce odejść z serialu...

Malcolm i Sha-jakoś-tam
No to Malcolm musi dobrze wykorzystać davida jako karte przetargowa. I obstawiam, ze to on wydostał się z samochodu.

Viv, Nov, Gai, Keiko, Am

Juz liczyłam, że nareszcie doprowadzą do stanu używalności Viv, a jednak doktorek coś kombinuje. mam nadzieje ze siostra T. oraz "nasza czwórka" uratują Viv i ruszą odbić Davida. Porównanie am,andy do asasyna wywołało u mnie fale smiechu Smile

Korniki
Ewidentnie dostały angaż. Nie dość , ze wystąpiły w dwóch odcinkach, to jeszcze pojawiały się w nich kilkakrotnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Agata dnia Sob 14:23, 04 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Nie 20:07, 05 Paź 2008    Temat postu:
 
Haha!!
Teksy dzisiejszego odcinka wymiatają xD no po prostu Very HappyVery Happy
Gai i KEiko są najlepsi łacznie z Amandą...tylko nam teraz Viv rozkroją noooo...oni nie wiedzą w czyje ręce oddają dziewczynę? A zresztą i tak przewiduję albo mam nadzieję, że November tam zrobi show xD xD
Kurczę pisać mi się nie chce. Ale w końcu przeczytałam ze zrozumieniem jak MIkki prosił RazzRazz i mu obecałam Very HappyVery Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 20:34, 05 Paź 2008    Temat postu:
 

Episode 6&7 (80&81): Burned Sanity.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G and Maybach – Daimler AG division of ultra-luxury cars.


ABC Starts here.

On był bardzo niezadowolony z przebiegu swojej misji.
Spalenie Maybacha wartego kilka milionow dolarów to na pewno nie był dobry pomysł, lepiej zainwestować te pieniądze w jakieś akcje albo dla poprawienia wizerunku oddać je na cele charytatywne. Ale On tego nie wiedział, a przynajmniej nie rozmyślał nad tym w chwili, gdy prawdopodobnie był najbliżej śmierci ze wszystkich organizmów żywych przebywających na polu ryżu na Ziemi.
Teraz, kiedy Maybach, a w nim Ten Drugi się spalali, On mógł spokojnie zabrać się do przystępowania do następnej części planu. Nie wystarczy, że Ten Drugi zginął, trzeba było jeszcze zatrzeć ślady, przekupić wieśniaków – co nie wydawało się trudne w związku z relatywnie niskim poziomem życia w okolicy – i przeprosić Światową Federację Korników Zrzeszonych za rozjechanie paru przedstawicieli Wietnamskiej delegacji.
Na godzinę ósmą dwadzieścia miał umówione spotkanie z Marią. Nie mając wielkiego wyboru ukradł więc występujący lokalnie środek transportu, Osioł model 2006 z silnikiem biologicznym napędzanym jedną marchewką i kubłem wody na dziesięć kilometrów i osiągającym moc czterech kopyt niemechanicznych i skierował powolnym ruchem w stronę Pałacu.
Pałac sam w sobie nie był posępną budowlą. Wręcz przeciwnie, jego czerwony dach i kremowe przesuwne drzwi z bambusowymi wstawkami wzmacniającymi ich strukturę ożywiały budynek sprawiając, iż nikt nie spodziewał się, że dzieją się w nim tak podejrzane rzeczy.
Maria była dość korpulentną Murzynką, która przez całe swoje życie widziała dość wiele rzeczy. Także tych podejrzanych, jak na przykład zniknięcie z patelni smażonej ryby w październiku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku. Tak, Maria miała również świetną pamięć, którą ćwiczyła namiętnie rozwiązując krzyżówki, a pytaniami zasypywała nawet pastora po zakończonej mszy w niedziele. Na razie skoncentrowana była na marce brytyjskiego samochodu na pięć liter, a już trochę mniej na podgrzewaniu obiadu pięcioletniemu białemu dziecku, które według jej wychowanka było jego synkiem. On pozostawał pod opieką Marii od urodzenia, ale teraz miarka się przebierała. Sprowadził swoją nianię do jakiegoś kraju, gdzie nikt nie mówił po angielsku, co Maria odnotowała już przy okazji pierwszych zakupów kiedy zamiast swojego ulubionego ginu dostała jakieś korzenie. Dodatkowo kazał jej gotować regionalne dania na czymś, co nazywało się wok, a wyglądało jak wielki talerz na zupę, co też Maria skrzętnie wykorzystywała do momentu, kiedy dała się złapać na niewłaściwym użyciu naczynia przez Niego. Później próbowała przemycić do kuchni swoje własne garnki, a wok obrócić do góry nogami i stosować jako parowy podgrzewacz do zimnej herbaty, ale również to nie przeszło bez konsekwencji.
W efekcie obecnie jedyne co Murzynka umiała robić po azjatycku to ryż z jakimiś dziwnymi kawałkami warzyw i sosem, który miejscowi w sklepie ochrzcili mianem Ankulu Ben-ssu, a który był po prostu swojskim sosem słodko-kwaśnym Uncle Ben’s. Wolała nie eksperymentować z innymi potrawami od czasu, kiedy przypadkowo dała dziecku do zupy prażone korniki zapiekane z orzechami.
- Proszę ja ciebie, obiad podano. – uśmiechnęła się do dzieciaka siedzącego przy stole i już pochłaniającego potrawę wzrokiem. Maria odkryła, iż chłopak ma wprost nieopanowany apetyt, szczególnie na azjatyckie potrawy stworzone przez nią, co kobiecie bardzo pochlebiało rzecz jasna. – I naprawdę nie wiesz, jaki samochód brytyjski jest na pięć liter?
- Rover. – mruknął chłopak, jedząc ryż.
- Row... Nie rower dziecko. Czy ty masz jakieś problemy ze słuchem? Rower to rower, a auto to auto. – Maria potrząsnęła głową z rezygnacją wypisaną na twarzy.
- Ale taka nazwa jest, Maria. Nazwa Rover. – dziecko pacnęło się w czoło i nie odzywało już do końca posiłku.
- Aaa, no to tak trza było od razu, a nie o rowerach rozpowiadać. – Murzynka wywróciła oczami i zajęła się dalszym rozwiązywaniem krzyżówki, kiedy zauważyła Jego przejeżdżającego przez bramę na ośle. – Ja rozumiem jakieś sportowe auto miejscowej produkcji, ale żeby od razu osła brać? Okradanie regionu z zasobów naturalnych, ot co.
- A ty od kiedy się taka rozgadana zrobiłaś? – On uśmiechnął się szeroko i zszedł z osła, co ten powitał radosnym odgłosem ulgi. – Tak się akurat składa, że w tym regionie to najszybszy środek transportu.
Maria spojrzała na mężczyznę z niesmakiem. Zaiste był on bardzo poszarpany, w wielu miejscach jego ubranie było przypalone, a sadza na jego policzkach doskonale podkreślała koloryt skóry, aczkolwiek niania nie podejrzewała aby takowa sadza stanowiła następny krzyk mody w dziedzinie makijażu. – Wyglądasz, jakby napadły cię niewyżyte wiewiórki rasistki.
- Nie wiem tylko dlaczego kiedy przejeżdżałem przez pola ryżu jedna kobieta w ciąży na widok mojego tyłu zaczęła rodzić. – mruknął dość niezadowolony z faktu, iż przez następne pięć kilometrów musiał uciekać na ośle przed rozwścieczonym ojcem dziecka.
Mary obeszła go i zerknęła na jego tyły, po czym roześmiała się tak głośno, że okoliczna fauna dostała ataku paniki, a wieśniacy z pobliskich wiosek zaczęli chować swoje dzieci w obawie przed Białym Diabłem. – Oj chłopie, gdybym ja zobaczyła twoje jędrne półdupki jadące na ośle wody odeszłyby mi chyba nawet szybciej niż jej. Tyłek ci wypaliło, ot co. – uśmiechnęła się szeroko. – Ubranie masz od rana przygotowane w swoim pokoju, ja idę na zakupy.
Kiedy tylko Maria się oddaliła, On mógł w końcu wprowadzić drugą część swojego planu w czyn. Sprawdzając przez chwilę, czy dziecko dalej je, poszedł następnie do swojego pokoju i przebrał się w swoją ulubioną kombinację: luźna bluza w kremowym kolorze z dekoltem w kształcie litery V, biały t-shirt pod nią, a także ciemne jeansy i eleganckie buty. I uwielbiany przez niego pistolet półautomatyczny Beretta, zabezpieczony i zatknięty za pasek. Po chwili, jeszcze z mokrą głową, mężczyzna zszedł do pomieszczenia, gdzie obiad jadł bardzo ładny i zadbany pięcioletni chłopiec.
Powoli podszedł do niczego nie spodziewającego się dziecka i przystawił mu pistolet do głowy.
- Mam nadzieję, że zjadłeś pożądny obiad, bo twój organizm co prawda nie zdąży przetrawić go całego, aczkolwiek będziesz miał szanse wspominać ten dzień jako jeden, w którym naprawdę się najadłeś potrawą ugotowaną w domu. – On uśmiechnął się szeroko, po czym odbezpieczył broń.
- Ej, mowiłeś, że go zabijesz i zabierzesz mnie do mamy. – dzieciak jęknął z wyrzutem, nie mając możności zerknięcia na oprawcę.
- Plany się zmieniły, już nie jesteś mi potrzebny. Słodkich snów, aniołku. – i dalej utrzymując uśmiech, niczym przeładowany botoksem gwiazdor telewizji, On strzelił.
On... czyli Shyamal.
Tymczasem koło spalonych szczątków Maybacha leżała ledwo nadpalona kartka. Jej treść była zamazana smugami sadzy, ale początek zaczynający się od słów „Ja, Victor Craven...” był aż nader widoczny, kiedy tenże Ważny Dokument złapała bardzo poparzona...
Ludzka dłoń.
Argentyna, lata osiemdziesiąte XX wieku.
Fran DeRoy żyła ustawicznie w niebezpieczeństwie.
Jako agentka FBI ciągle miała do czynienia z gangsterami o przerośnietych ego i brzuchach, płatnymi zabójcami czychającymi na nią niczym promocje w supermarketach oraz ciągłych przeprowadzkach z miejsca na miejsce. Nigdzie do tej pory nie zagrzała miejsca dłużej, a przez całe swoje życie była obecna chyba we wszystkich krajach świata z wyłączeniem tych zmyślonych.
Upalne lato w Brazylii nie działało dobrze na jej psychikę. Ciągle miała wrażenie, że rozebrani faceci na plaży tylko czekają na jej jeden ruch, więc Fran postanowiła profilaktycznie strzaskać się na mahoń z przodu i nie ruszać się dopóki ostatni mężczyzna nie usunie się z przestrzeni o promieniu jednego kilometra od niej. Być może było to też zboczenie zawodowe, zawód szpiega wymaga jednak odpowiedniej ostrożności. I sprawności fizycznej, chociaż akurat efekty treningów można było zobaczyć w jej białym kostiumie kąpielowym. Niestety sama Fran, zerkając na inne panie zauważyła, że zabicie choć jednej z nich gdyby okazały się szpiegami wschodnich mocarstw okazałoby się nader trudne, gdyż kule mogłyby ugrzęznąć pod warstwą silikonu w piersiach.
Myśli Fran nie były jednak zaprzątnięte analizą ilości sztucznego materiału, jaką musiałaby wpompować sobie by zyskać zainteresowanie Brazylijczyków. Jej myśli należały już tylko do jednego faceta, i co gorsza był i żonaty i dzieciaty. To nie mieściło się w głowie panny DeRoy, młodej agentki na co dzień taplającej się w błocie, stanowiącej pożywkę dla licznych pijawek i obracającej się w towarzystwie bogatych tego świata tylko dlatego by udowodnić im malwersacje podatkowe oraz przedstawić dowody szmuglowania marihuany z Peru.
Victor Craven. Przystojny mężczyzna z gatunku wyglądających na trzydzieści pięć a naprawdę mających pięćdziesiąt lat. Z tych, przez których łóżko miesięcznie przewija się jakieś trzydzieści brazylijskich piękności. Oraz tych, którzy zawsze publicznie deklarują miłość do swojej pierwszej żony, a potajemnie romansują z przyszłymi dziesięcioma. Taki był właśnie Victor, również ojciec dwójki dzieci i cudownym zrządzeniem żadnego tabunu innych. Niestety, Craven aktualnie przebywał w areszcie FBI w jakiejś podrzędnej i bardzo ślepej uliczce Brasilii.
Po jakiejś godzinie Fran stwierdziła, że jej nieosłonięta część skóry z przodu osiągnęła taki stan brązu, że po ściągnięciu bikini w domu nie będzie musiała nosić nic innego, gdyż blask bijący od jej piersi oślepi każdego potencjalnego podglądacza. Jej stary, dwudziestodwuletni Cadillac Eldorado Seville rocznik pięćdziesiąty dziewiąty, polakierowany w piękny, czerwony kolor oraz wyposażony w kontrastujący biały dach prezentował się nadzwyczaj dobrze wśród ubogich samochodów, którym podróżowali Brazylijczycy. Tak dobrze, że w ciągu jednego dnia Fran dwanaście razy musiała skopać tyłek jednemu facetowi, który uparł się, że weźmie z nią ślub, spędzi noc poślubną i będzie żył w tym samochodzie.
Po parunastu minutach jazdy samochodem z dość przestarzałym układem chłodzenia jednostki napędowej Fran dotarła do więzienia. Był to obskurny budynek z odrapanym tynkiem oraz kratami w oknach, które najprawdopodobniej pamiętałyby jeszcze George’a Washington’a gdyby tylko rzeczony w ich okolicy kiedykolwiek przebywał. Korytarz został wyłożony płytkami od podłogi do ścian, co niekoniecznie wydawało się dobrym pomysłem szczególnie teraz, kiedy w paręnaście lat po remoncie na płytkach widać było zacieki, a między fugami rozprzestrzeniła się radośnie pleśń. Wydawałoby się, że kobieta w białej bluzce z krótkim rękawem, podwiązanej jeszcze dodatkowo tak by odsłaniała brzuch oraz w długiej, czarnej sukni na hiszpańską modłę wykończonej wieloma falbanami nie pasuje zbytnio do tego otoczenia. Ale jednak, kiedy Fran podeszła do wielkich, metalowych drzwi z zamkiem na kod wydawało się, iż znała ten numer aż za dobrze.
Inspektor Alvado Edera siedział przy zardzewiałym przy nogach stoliku. Jego metalowe krzesło nie przedstawiało znacznie lepszego stanu, a jedyny nie szaro-bury fragment ściany był wyjątkowo odrapanym plakatem Ursuli Andress z Playboy’a wydanego w styczniu 1976 roku. Na drugim krześle naprzeciwko inspektora siedział sam Victor Craven, który najwyraźniej trzymał się z dala od wielu kosmetyków i maszynki do golenia od pewnego czasu. W pomieszczeniu było tak ciepło, że w dzisiejszych czasach zostałoby określone jako proekologiczne, gdyż umożliwiało gotowanie na parze bez użycia specjalnych naczyń.
- Alvado, zrób sobie przerwę. – panna DeRoy poklepała kolegę po fachu po ramieniu. Alvado odetchnął z ulgą i wypadł z pomieszczenia z prędkością małej rakietki. Najwidoczniej szkolenie odnośnie przesłuchań jakiemu się poddał nie obejmowało jednego, acz bardzo ważnego elementu – Jak Przerwać Przesłuchanie w Sytuacji Potrzeby Pójścia do Pobliskiej Toalety – w skrócie „Zasad JPOwSPPdPT-u”.
- Hm, nie przewidywałem, że do tej dziury zapuści się jakiś aniołek Charlie’go. – Victor, najprawdopodobniej nie zdający sobie sprawy ze stopnia swojego zarośnięcia uśmiechnął się szeroko.
- A ja że James Bond da się tak łatwo wtrącić do naszego popisowo urządzonego salonu. Jesteś pewien, że nie masz tam w gaciach jakiegoś laserka i dekodera?
Wydarzenia z tego przesłuchania sprawiły, że przechodzące akurat w kierunku ziemi obiecanej – czyli drewnianego biurka Alvada – korniki upiekły się na amen, a pokój przesłuchań nigdy nie ostygł poniżej piętnastu stopni Celsjusza. Cztery miesiące później Fran oświadczyła swojemu szefowi, że zostaje w Brazylii i bierze urlop na kolejne pięć miesięc, oficjalnie by wyjechać na kurs gotowania korników na dwanaście tysięcy sposobów sponsorowany przez organizację Rząd Brazylii Ratuje Mrówki.

Dokładnie 2008 rok.
- Czekaj, a jak to się stało, że ja trafiłem do ojca? – mruknął Xavier, dość niezadowolony z wyjawienia przez swoją matkę szczegółów przesłuchania.
- Twoja matka mnie znalazła. Dobrałyśmy mu się do skóry podczas jej rozprawy rozwodowej, a potem na wstępie jego nowego małżeństwa podrzuciłyśmy jego nowej żonie ciebie. – Fran uśmiechnęła się szeroko.
- Znaczy, że byłem narzędziem zemsty? – Xavier uniósł brew.
- Nie kochanie, owocem miłości trzech kobiet i jednego mężczyzny. – kobieta mrugnęła do niego.
- Obejmij mnie, ta konfiguracja będzie mi się śnić po nocach. – zdegustowany Xavier wpadł w ramiona filigranowej Fran po raz pierwszy od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku... po czym zaczął szukać jakiegokolwiek pistoletu, który kobieta mogłaby mieć przy sobie.
- Źle macasz, zwykle noszę Berettę po lewej stronie marynarki, blisko serca. – mruknęła, jakoś niespecjalnie przejmując się przeszukiwaniem przez syna.
- Dzizys mama, czy ty zawsze musisz ujmować wszystko tak dosłownie? No dobra, czas na standardowe ujęcie sprawy w naszej rodzinie. – Xavier wycelował broń w kobietę. – Oddaj mi klucze do swojej motorówki, albo odstrzelę ci rękę...
- Nogę.
- ... nogę – poprawił się Xavier. – I nie będzie mogła opuścić tej wyspy do końca życia, a Dziadek ewentualnie będzie chciał cię zjeść na kolację jak mu się kozy skończą.
- Zuch chłopak, łap kluczyki. – Fran rzuciła mu rzeczone, po czym wstała i ruszyła za nim do dziadkowej chatki, gdzie Ekipa Wyspiarska śniła o podbojach dalekich krain, seksie z Normą Craven, seksie z Vivienne Craven, seksie z Normą Craven oraz seksie z Miguelem Olivieirą. Niestety, kiedy we wszystkich snach oprócz jednego dochodziło już do zaawansowanego zbliżenia, nieznośny wrzask obudził wszystkich rozwiewając marzenia senne.
- Jezus, mama, co to było? – Xavier skrzywił się niemiłosiernie.
- Okrzyk po-orgazmowy plemienia Autilati z takiej małej wysepki...
- Dobra, nie kończ. – mruknął młodszy z męskich Cravenów i rozejrzał się uważnie po domku. – Zaraz...
A gdzie Will?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Pią 18:05, 10 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:41, 10 Paź 2008    Temat postu:
 
Jestem kompletnie zszokowamy... Shocked Dlaczego Shyamal zabił Davida? o,O I o co chodziło z tym, że miał go zabrać do Viv, po tym, jak zabije Malcolma? o,O Malcolm w każdym razie żyje, bo ta ręka z pewnością należała do niego. Tylko jeszcze ta kartka... Rany, świetny zwrot akcji. o,O
Co do retrospekcji, to Victor okazuje się jednak intrygującą postacią. Ciekawe za co siedział w więzieniu FBI i to aż w Argentynie. o,O Bo Buenos Aires leży w Argentynie (i do tego jest jej stolicą). ;P W każdym razie Fran musiała z jakiegoś powodu opuścić Victora i zostawić mu Xaviera. Tylko, że skoro ona jest jego biologiczną matką, to czemu Alma też uważała go za syna? o,O
Śmieszna była rozmowa jej i Xaviera. xD I jakie sny mieli członkowie ekipy. XD A dziadek tym razem wziął się za Willa. lol2

Z tego wszystkiego nie napisałem, że David to był wyjątkowy dzieciak. Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez !Raziel dnia Pią 17:43, 10 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 18:22, 10 Paź 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
Rany, świetny zwrot akcji. o,O


A Bóg zapłać dobry człowieku. XD

Cytat:
to aż w Argentynie. o,O

Cytat:
Bo Buenos Aires leży w Argentynie (i do tego jest jej stolicą). ;P


Buahahah, to są następstwa czytania artykułu o Buenos Aires na Wikipedii podczas pisania o Brazylii. Karygodna pomyłka, już się nie zdarzy. ;P

Cytat:
Z tego wszystkiego nie napisałem, że David to był wyjątkowy dzieciak. Mr. Green


Ta, pojawił się i zginął. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:40, 10 Paź 2008    Temat postu:
 
Mikkao napisał:
Ta, pojawił się i zginął. XD


No bardziej mi chodziło o to, że był taki inteligentny. xd


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez !Raziel dnia Pią 18:40, 10 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 19:13, 10 Paź 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
No bardziej mi chodziło o to, że był taki inteligentny. xd


A to to mimo wszystko po obu rodzicach miał. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Nie 21:20, 26 Paź 2008    Temat postu:
 
Czytnęłam!! Cieszysz się MIkki?? Very HappyVery Happy
Xavier w końcówce uroczy jak zwykle ^^
David poległ...a to zaskoczenie...
o kurczę dziadek się za Willa wziął...
Wiedziałam, że ze starego Victora było niezłe ziółko Very HappyVery Happy A w ogóle to kto w końcu do jasnej ciasnej jest staruszką Xava?? Bo totalnie już nie wiem. Alma czy ta druga (Frank jej chyba był)? xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Nie 21:21, 26 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 21:53, 26 Paź 2008    Temat postu:
 
Lizzy napisał:
Czytnęłam!! Cieszysz się MIkki?? Very HappyVery Happy


A czemuż miałbym się smucić? Jasne, że się cieszę.

Cytat:
A w ogóle to kto w końcu do jasnej ciasnej jest staruszką Xava?? Bo totalnie już nie wiem. Alma czy ta druga (Frank jej chyba był)? xD


Fran jest matką biologiczną Xaviera. Alma go adoptowała i wychowywała, a kiedy rozwiodła się z Victorem opieką nad rodzeństwem zajęła się Amanda. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 22:10, 27 Paź 2008    Temat postu:
 

Episode 8&9 (82&83): Baked and Burned.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G.


ABC Starts here.

Vivienne Craven była śpiąca. I widziała nad sobą wielkiego, różowego I puchatego króliczka.
Nie podobało się jej tylko to, że tenże króliczek trzymał w łapce wielki skalpel, a siostry z wymiany hol... żeńskie króliczki chichotały jak szalone przy każdej próbie poddania kobiety zabiegowi trepanacji czaszki, całkowicie jej niepotrzebnemu. Viv słyszała też dziwne huki dochodzące jakby z oddali, ale równie dobrze mogła to być rura od kibla, która wpadła w rezonans.
Tymczasem Keiko i November wyprowadzali żywego jeszcze doktora Takashiego ze składziku na miotły, po czym wpadli na Siostrę Mary Taggart, dalej bardzo zdenerwowaną postępowaniem nowego doktora w szpitalu.
- No nie mówcie, że znowu nie zapłacił ubezpieczenia za ten miesiąc. – Mary zerknęła kątem oka na Takashiego. – Mówiłam mu, przyjdzie czas, że przestaną cię straszyć sądami.
- Nie, widzi pani... – Keiko jęknęła pod naporem dość postawnego jak na Japończyka doktora. – Ja pracuję dla niewydarzonego, czterdziestoletniego detektywa...
- Prawiczek?
- Nie jestem prawiczkiem! – wrzasnął Gai na pół szpitala, dzięki czemu korniki przechadzające się po korytarzach zamarły, a lekarze poważnie rozważali wysłanie detektywa na parę dni do pobliskiej kliniki psychiatrycznej. – I mam dowody! O, tutaj, proszę. – Gai podszedł do zgromadzonych na korytarzu, podprowadzając do nich wspartego na jego ramieniu chłopaka ze złamaną nogą. – On potwierdzi.
- Gai, ja nie wiem czy wiesz, ale to nie ta płeć. – Keiko pacnęła się w czoło tak spektakularnie, że czerwony ślad został jej jeszcze przez dwa następne dni.
Mężczyzna zerknął na długowłosego, młodego mężczyznę i wysunął swoje ramiona spod jego ręki, przez co chłopak osunął się z cichym jękiem na podłogę. – Nosz cholera, a byłem tak blisko.
Po chwili doktor Takashi ocknął się, splunął krwią i rozejrzał się po zebranych. – Halo, tu się umiera. Ja wiem, że to niekoniecznie jest przewidziane w waszymi rozkładzie dnia, ale ja naprawdę nie pomalowałem się na czerwono i nie zwracam soku pomidorowego ze śniadania. – doktor wywrócił oczami.
- Oj. – jęknęła Keiko i pociągnęła Takashiego i Novembera gdzieś w okolice recepcji szpitala. Amanda zaś, kiedy już dobiegła na wieść o jakimś prawiczku na miejsce zbrodni, rozejrzała się uważnie i zerknęła na Siostrę Taggart z niekłamanym zainteresowaniem, kiedy ta na jej widok nagle zajęła się wyjątkowo znienawidzonym przez siebie zadaniem – ścieraniem krwi z posadzki.
- TGRT90, wstań i popatrz na przełożonego, jak do ciebie mówi. – Amanda, z szerokim uśmiechem na twarzy, przewiercała Siostrę Mary Taggart wzrokiem pełnym satysfakcji.
Siostra Mary prychnęła. Nie mogła podziałać Głębokim i Zmysłowym Głosem Seiyuu na kogoś, kto nie był mężczyzną. Problem polegał również na tym, że mimo dwudziestu pięciu lat braku kontaktu z siedzibą MI-6 i przełożonymi, Taggart dalej pewne zachowania praktykowała niemal mechanicznie i bez zastanowienia. Takie też zachowanie zdradziło ją od razu, kiedy po paru sekundach walki z przyzwyczajeniami po prostu się poddała i wyprężyła się na tyle, na ile kręgosłup po ćwierćwieczu pracy pozwalał. – Oj, Desmond, nie zauważyłam cię. Najwidoczniej nawet plama krwi po tym doktorze jest bardziej ponętna od ciebie, mój ty botoksowy potworku.
- To nie ja jadam od dwudziestu pięciu lat przysmażane korniki z majonezem light, żeby jakoś zatamować wzdęcia. – mruknęła odrobinę zniesmaczona uwagą Mary o botoksie Amanda. – Wiesz, że niebezpiecznie przybierać nazwisko z rozwinięcia swojego numeru kodowego. – westchnęła pani Desmond Craven Tyro, kiedy już odzyskała nieco równowagi psychicznej.
- Ta, że niby ty wymyśliłabyś lepsze, silikonowy misiaczku?
- A spróbuj rodowe, na pewno będzie lepsze. Tak...
Desmond to naprawdę fajne nazwisko.
Gdzieś w okolicach Królestwa Różowych Króliczków, tj. Sali Operacyjnej.
Życie Troy’a McMillana na pewno nie było usłane różami. Ani w ogóle żadnymi kwiatkami, nawet zdeptanymi bratkami z jakiegoś osiedlowego ogródka.
Kiedy udawał się na Wyspę celem wytropienia, czego tak naprawdę szuka jego pracodawca i świeżo wyjęta z lodówki, acz całkiem żywa żona nie spodziewał się, iż skończy przykuty do fotela w miejscu, gdzie zwykle faceci ze zbyt przerośniętym ego trzymają egzotyczne zwierzęta futerkowe. Troy bynajmniej futerkowym nie był, a po zamieszaniu w Wielkiej Sali Bractwa Jeszcze Większego Bóstwa nawet udało mu się wyciągnąć z czoła Shatyi jeden ze słynnych Novemberowych śmiercionośnych sopli lodu i tym oto sposobem podpatrzonym na jakiejś japońskiej kryminalnej dramie uwolnił się ze spektakularnie – według ankietowanych – obciachowych kajdanek z czarnym puszkiem w przeciągu pięciu minut.
Po niekoniecznie cichym i przyjemnym dla wszystkich korników znajdujących się w okolicy wydostaniu się z pomieszczenia przez wybicie najpewniej bardzo zabytkowego witraża w oknie Świątyni zwykłą cegłówką, Troy skierował się w stronę zaparkowanego w okolicy – a należącego najprawdopodobniej do jakiegoś wyznawcy, który miał jeszcze przy sobie sporą sumę pieniędzy i nie został z niej kompletnie wyczyszczony – Mercedesa klasy CLC w tajemniczym i doskonale podkreślającymi sylwetkę auta kolorze Błękitu tanzanitu. McMillan, nauczony doświadczeniem z oswabadzania samego siebie z kiczowatych kajdanek z puszkiem włamał się po pięciu minutach za pomocą niezawodnej igiełki Novembera do samochodu. Problem, z jakim zmierzył się w chwilę potem polegał głównie na tym, iż przyzwyczajony do pojazdów z kierownicą po lewej stronie chłopak włamał się nie po tej stronie co potrzeba, w związku z czym musiał powtórzyć operację w przypadku drugich drzwi.
Po parunastu godzinach podróży do Tokio i własnoręcznym włamaniu do auta oraz wyciągnięciu sobie kuli z ciała Troy stwierdził, że jest bogatszy o nowe doświadczenia życiowe. W miarę jak poruszał się swoim Mercedesem kierując się jakąś polną drogą w kierunku szpitala odkrył również, że leworęczność pomaga w prowadzeniu samochodu z kierownicą po prawej stronie, ale niekoniecznie pozwala na uświadomienie sobie, że w takim typie samochodu powinno się jeździć inaczej niż w Ameryce. Kiedy więc na jego drodze pojawiła się duża ciężarówka Mercedes Vario, zjechał na pobocze i spektakularnie kosząc zderzakiem uprawy ryżu dostarczył babci Wu, która w niedalekiej okolicy kopała w poszukiwaniu żeń-szenia zasadzonego około pięciu lat temu nieomalże ataku apopleksji. To był właśnie dzień, w którym babcia Wu przekonała się, iż Białe Diabły w samochodach są wyjątkowo niebezpieczne, a Troy – że liście ryżu bardzo trudno usunąć wycieraczką z przedniej szyby.
Słońce powoli i raczej z oporem wstawało, by wypełnić swoje codzienne obowiązki. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, iż świeciło ono prosto w szybę samochodu Troy’a sprawiając, że odczyt jakichkolwiek danych z monitora nawigacji satelitarnej był prawie niemożliwy. Chłopak, nie zastanawiając się ilu przedstawicieli rodu kretów i żab rozjechał po drodze w końcu, po dwudziestu minutach względnego panowania nad paniką i kluczenia wyjechał na ubitą drogę, najprawdopodobniej prowadzącą do miejskiego szpitala, który był mu bardzo potrzebny. Szczególnie, kiedy na swojej ulubionej koszulce z długim rękawem zauważył plamę krwi o średnicy wcale nie mniejszej od średniego talerza.
Kiedy zaś po piętnastu minutach wysiadał z auta w okolicach głównego wejścia do szpitala, nie mógł jednak się skupić na żadnej czynności. Jedyne, co pamiętał, to to, iż usłyszał rozmowę dwóch pielęgniarek siedzących na ławce przed wejściem w czasie swojej przerwy i rozprawiającej o nowym doktorze operującym jakąś Amerykankę. W przypadku stanu umysłu Troy’a skojarzenie, że Viv może być w niebezpieczeństwie było szczytowym jego osiągnięciem, toteż przedzierając się przez gąszcz krzaków i innych drzew napotkanych na swojej drodze chłopak myślał jedynie o tym, by dostać się do kobiety i ją uratować. Mniejsza z tym, że przez całującą się pod drzewem parę został uznany za krwawiącego oszołoma, a ptaki nie pojawiały się w okolicy przejścia troy’owego tornada jeszcze przez następne dwa miesiące.
Wreszcie znalazł się we wspomnianych okolicach Sali operacyjnej, która dzięki wstawiennictwu Opatrzności znajdowała się akurat na parterze. Nie posiadając absolutnie żadnej siły przebicia oprócz własnego ciała, chłopak z premedytacją cofnął się, nabrał rozpędu i skoczył w kierunku szyby. Ta rzecz jasna rozbiła się, przez co Troy zaczął krwawić jeszcze bardziej, ale jego cel został osiągnięty – przyłapał fikcyjne siostry z wymiany holenderskiej oraz nowego doktora na akcie całkowicie przeczącym zasadzie ‘Primum non nocere’.
- Ta, no ja wiem, że wy Japończycy uwielbiacie robić sobie dziwne rzeczy, ale to naprawdę jest bardzo specyficzny rodzaj perwersji, doktorku. – jęknął Troy wiedząc, iż jego wejście nie było tak spektakularne jak zaplanował szczególnie, że teraz utrata krwi dawała mu się we znaki jeszcze bardziej niż wtedy gdy siedział za kierownicą samochodu.
Dwie pielęgniarki odwróciły się w jego stronę, pozwalając doktorowi kontynuować swoje dzieło zniszczenia narządów wewnętrznych Viv. I chociaż w chwilę potem Troy ustawił się w pozycji wyjściowej do ciosu kung-fu, to jednak pomocnice doktora okazały się szybsze i po parunastu sekundach czoło Troy’a znalazło się na kursie kolizyjnym ze ścianą, co zaowocowało w następstwie utratą przytomności i guzem wielkości dorodnego różowego króliczka.
W tym samym czasie drzwi do Sali operacyjnej wybuchnęły, gdy Amanda i Mary podłożyły pod nie bombę domowej roboty. Pani Desmond uchodziła w MI-6 za odpowiednika McGyvera, co doskonale oddawało jej metody pracy. Teraz Amanda i siostra Taggart wpadły z bronią w ręku do miejsca, gdzie Vivienne widziała króliczki z naładowanymi pistoletami półautomatycznymi Berretta.
- Ha! Przyłapałyśmy cię na gorącym uczynku. Czynisz zło! W imieniu korników zapiekanych z majonezem light oświadczam Ci, że nie przeżyjesz następnych paru minut jeśli rozkroisz tą kruchą i niewinną istotę! – Siostra Mary najwidoczniej przypomniała sobie lata swojej największej świetności jako seyiuu. W chwilę potem Amanda bez zbędnych wstępów sprzedała doktorowi Richardsonowi tak zwaną ‘kulę w łeb” i zerknęła z dezaprobatą na Mary.
- No co, podkładałam głos w Czarodziejce z Księżyca przez jakiś czas. – Taggart wzruszyła ramionami, po czym rozejrzała się po Sali. – Amanda, spróbuj zatamować tego cukiereczka przy ścianie. Oddaje krew zbyt chętnie, a najbliższy punkt krwiodawstwa jest jakieś dwadzieścia kilometrów stąd. – po chwili spojrzenie pielęgniarki padło na monitor pokazujący stan zdrowia Viv. Akcja serca stopowała, a ciśnienie spadało. – Dobra, biorę się za twoją córkę.
- Ty?! Jesteś pielęgniarką! – jęknęła Amanda, próbująca zatamować upływ krwi z organizmu Troy’a.
- Przez dwadzieścia pięć lat robiłam w tym szpitalu różne rzeczy. Jedno jest pewne, będziemy miały...
Bardzo ekscytującą noc.
Świątynia Wielkiego Bóstwa, Sala Koronacyjna Przełożonych.
Siostra Przełożona Haruka Takemizu praktykowała zwyczaj obchodu całego klasztoru przed otwarciem go dla Tych, Których Wysysa z Ostatnich Pien... znaczy Wyznawców.
Zwyczaj ten pochodził jeszcze z okresu założenia kultu Wielkiego Bóstwa, które wyglądało po prostu jak czerwony Budda z niebieską, naciągniętą na biodra pieluchą. Siostra Takemizu nie narzekała, chociaż z wiekiem korzonki coraz bardziej dawały jej się we znaki. Kobieta, osoba doświadczona przez życie, przeżyła w tym budynku prawie czterdzieści lat i wiedziała, że większość ekscytujących zdarzeń ją ominęła.
Przechadzając się korytarzami, pięćdziesięciosiedmioletnia przełożona zawsze uwielbiała wchodzić do Sali Koronacyjnej, nazwanej dość niefortunnie, ale zawsze związanej z miłymi wspomnieniami każdej Matki Przełożonej. Tym razem tradycji stała się zadość, ale zamiast swojego fotela Haruka zobaczyła w Sali rozbite dwa okna i kobietę leżącą w plamie krwi, która barwiła niezbyt interesujące normalnie, szaro-czarne płyty na odcień głębokiego burgunda. Co dziwniejsze jednak, przednia część jej ciała składała się głównie powbijanych w nią igiełek, przez co skojarzenia Takemizu natychmiast zawróciły w kierunku bardzo makabrycznego przykładu z cyklu ‘Zrób to sam’ – „Zamiana człowieka w jeża”.
Siostra Przełożona nie lubiła kontaktu z rzeczywistością. Zakupy w pobliskim mieście robiły zawsze jej podwładne, a jak do tej pory pogotowie nie było wzywane ani razu. Jednak teraz Haruka musiała się przełamać i poprosić para medyków z pobliskiego szpitala o pomoc. Shatya jeszcze oddychała, co było o tyle dobrym znakiem, że siostra Takemizu nie musiała trafić do więzienia.
Jakieś piętnaście minut potem, Shatya na noszach przemknęła korytarzami szpitala na noszach i została skierowana na natychmiastową operację na oddziale chirurgii plastycznej szpitala, w którym obecnie siostra Taggart... operowała Viv.
Tymczasem, droga polna w okolicy plantacji ryżu, lokacja nieznana.
Każda cząstka ciała Malcolma krzyczała z bólu.
Przed sobą miał ciemność. Nie mógł otworzyć ani zamknąć oczu, nie czuł, że może to zrobić. Zaklinował się między siedzeniem a zmiażdżoną ramą pojazdu, nie mogąc również się ruszyć. Przez paręnaście minut czuł, jak się spala, a teraz niekoniecznie odczuwał wdzięczność losowi za przeżycie. Zacisnąwszy wargi, a raczej zwęgloną ich pozostałość, spróbował nie krzyczeć z bólu, kiedy próby poruszenia się przyniosły tylko uczucie odpadających kawałków skóry. W jego mózgu kotłowały się jedynie dwa uczucia – bezradność i nieznośny ból, który musiał wytrzymać nie wiadomo jak długo.
Syknął, kiedy na jego odsłoniętej prawej ręce wylądowała pierwsza kropla deszczu. Za nią poleciały następne, dzięki czemu okolica przez następnych parę minut miała zapewniony pokaz możliwości lekko podpieczonych już strun głosowych Malcolma.
Po pewnym czasie, w strugach deszczu, wychudzony młody chłopak podszedł do szczątków samochodu i samego Malcolma chcąc sprawdzić, co jest źródłem tych hałasów, jakie słyszał od dobrych paru minut. Kiedy zobaczył mężczyznę, całego czarnego i ewidentnie wyglądającego niezbyt korzystnie, schował się z jękiem za okoliczne krzaki, wyglądając tylko z trwogą od czasu do czasu.
- No nie stój tak, weź mi pomóż... – warknął na chłopaka ostatkiem sił, po czym złagodniał jednak widząc, że rolnik boi się Czarnego Diabła bardziej niż własnej śmierci. – Proszę...
Ku zaskoczeniu zaklinowanego mężczyzny rolnik uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni spodni telefon komórkowy, po czym zadzwonił do jakiegoś szpitala i poprosił o pomoc. Następnie przykucnął przy Malcolmie i przemówił dość niepewnym, acz zrozumiałym angielskim. – Przyleci helikopter, wezmą cię do szpitala i cię uratują.
- Ja naprawdę nie wiem, czy ratowanie mnie ma jeszcze jakiś sens. – Malcolm uśmiechnął, a przynajmniej starał się uśmiechnąć do nieznajomego, który był chyba pierwszą w jego życiu istotą, która okazała mu więcej uczuć i wsparcia niż ktokolwiek inny.
W ciągu następnych piętnastu minut, Malcolm na przemian tracił przytomność i budził się ponownie. Jego stan pogarszał się z minuty na minutę, serce stopowało powoli, a on sam nie miał większego kontaktu ze światem. Po upłynięciu wspomnianych piętnastu minut, helikopter pojawił się o czasie, a parę minut później medycy wyciągnęli Malcolma ze szczątków Maybacha i przetransportowali do szpitala.
Podróż nie była dla mężczyzny przyjemna. Dwa razy w przeciągu połowy godziny doznał zapaści, acz w końcu został dostarczony bezpiecznie do szpitala, gdzie rozpędzeni medycy omal nie wpadli na pielęgniarkę noszącą tacę z pieczonymi kornikami w majonezie light i mruczącą coś o pielęgniarkach operujących jak lekarze, a która upuściła rzeczoną tacę na widok Cory’ego.
- Siostro, potrzebujemy skanów skóry tego pacjenta. Podejrzewamy bardzo poważne obrażenia trzeciego stopnia obejmujące dziewięćdziesiąt dziewięć procent powierzchni ciała oraz wewnętrzne oparzenia. Stan krytyczny, na czas operacji proszę podłączyć do respiratora i załatwić najlepszego lekarza zajmującego się rekonstrukcją skóry jakiego tylko pani znajdzie w tym kraju. I to ma być na już, ruszać się! – to powiedziawszy lekarz ruszył w szybkim tempie do Sali operacyjnej na wydziale chirurgii, a walka o życie Malcolma...
Rozpoczęła się na dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 0:03, 09 Lis 2008    Temat postu:
 
O, Malcolm jednak przeżył... Rolling Eyes Niepotrzebnie dla mnie. Mógł już zostać martwy. Bo tak narzekałeś na zbyt dużą ilość postaci. ;P Malcolm znowu zacznie mieszać, a w ten sposób to wszystko może się ciągnąć w nieskończoność... Rolling Eyes

No a doktor Richardson w końcu zaliczył zgona. Nie przypuszczałbym, że siostra Mary też pracuje dla MI-6. o,O I do tego jest siotrą Amandy... W ogóle to nieźle, bo Amanda ma aż 4 nazwiska. XD No, teraz tylko niech siostra Taggart uratuje swoją siostrzenicę. xD W ogóle zrobił się niezły tłok w tym szpitalu. Trafili tam również Troy i Shatya. Mary zapewne będzie operować też właśnie Shatyę (Troy chyba jakoś wytrzyma xD). Viv chyba nie zdoła odzyskać przytomności i powiedzieć, kim ona jest. Z resztą i tak Shatyę będzie można później wziąć na przesłuchanie. Twisted Evil Yyy... Ale czy ona nie pracowała dla Malcolma? Bo już nie pamiętam. XD

Wstawki humorystyczne w tym odcinku były dobre. Mr. Green

No i to by było chyba na tyle. Czekam na nast. odcinek. ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez !Raziel dnia Nie 0:20, 09 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:01, 20 Gru 2008    Temat postu:
 
No i nadrobiłem także! A miałem aż 3 odcinki w plecy.

Wielka szkoda, że David nie żyje. Ja, tak jak Raziel, też wolałbym, żeby Malcolm kopnął w kalendarz.

Bardzo mi się podobały teksty o prawiczkach. W ogóle powtórzę się, ale Mikkao powinien zacząć pisać jakiś serial komediowy, bo w tym przoduje Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Pon 10:02, 22 Gru 2008    Temat postu:
 
Jeny byłam święcie przekonana, że nie mam zaległości xD a tu mi Raziel przypomina, że jednak mam!
Osobiście uważam, że Malcolm powinien kopnąć w kalendarz za David'a. No ale nawet ten serial pokazuje, że życie jest totalnie niesprawiedliwe.
teksty o prawiczkach i zapiekance majonezem light nie do pokonania ^^ chyba sobie zacznę zapisywać niektóre teksty xD
Cóż niespodziewałam się, że siosra Mary pracuje w MI6 (hmm może Bondowi w jakieś akcji pomagała xD) i że jest siostrą Amandy!! W ogóle suprise że Amanda ma siostrę!
No dobra bo sobie palec stłukłam i mi pisać ciężko xD czekam na nast.odc! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 21:59, 22 Gru 2008    Temat postu:
 

Episode 10 (84): Kaboom! The Never-Stopping Story and Gay Hordes.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company and Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G.


ABC Starts here.

Agent Clive Mendelsonn był zestresowany.
Granie w Simsy i zabijanie kolejnych w basenie oraz zmuszanie mężczyzn do rodzenia dzieci obcych już mu nie wystarczały. Potrzebował czegoś więcej, czegoś jak wywołanie SimArmageddonu. Niestety, tym razem SimArmageddon nastąpił ze zdwojoną siłą i to bynajmniej nie w rzeczywistości wirtualnej.
- Co się tak gapicie, laski pod kamienną lawiną nigdy nie widzieliście? – warknął agent Mendelsonn, kompletnie już zdenerwowany. – Ratować ją, albo wasze półdupki znajdą się na bruku za niewykonanie prostego polecenia.
- Ale szefie, ja myślałem, że tobie zależy tylko na...
- Oczywiście, że mnie zależy tylko na LV-89, torbo. – prychnął Clive i zerknął na swojego współpracownika, który usilnie starał się przetworzyć znaczenie słowa torba w stosunku do swojej własnej osoby. – Od czasu do czasu muszę po prostu sprawiać dobre wrażenie.
Obraz wokół agentów CIA nie wyglądał najlepiej kiedy agent Mendelsonn powziął decyzję o zlokalizowaniu swoich swoją drogą dobrze wyrzeźbionych pośladków na trawie. Wraki pociągów dalej straszyły poskręcanymi elementami poszycia i ramy poszczególnych wagonów, z nich zaś wydobywały się kłęby szarego dymu. Chmura pyłu wzbita przez kamienną lawinę nie dawała za wygraną i próbował – przynajmniej przez jakiś czas – przyćmić dym, aż w pewnym momencie na scenie pojawiła się także wszędobylska mgła, która bezapelacyjnie wygrała tytuł „Mąciciela Atmosferycznego Roku”. Mgła wiedziała, że namówienie do współpracy ciemnych, burzowych chmur będzie całkiem dobrym posunięciem i korzystając z doświadczeń poprzedników sprowadziła takowe nad równinę.
Do czasu, kiedy pierwsze krople deszczu padły na powierzchnię Ziemi w tej jej części, agent Mendelsonn zarządził odkopanie Rose spod kamieni. Po chwili przemoczeni współpracownicy Clive’a narzekali na całkowicie przylegające do ciała, klejące się wręcz garnitury i błoto spływające po kamieniach.
W tym samym czasie, pod szkieletami pociągów pojawił się mały celowniczek, a w chwilę później przy akompaniamencie huku piorunów rozległ się wielki...
Wybuch.
Tymczasem, Morze Czerwone.
Helikopter leciał z dużą prędkością nad wydawałoby się teraz bezkresnym Morzem Czerwonym.
Norma nie lubiła tego otoczenia. Przypominało jej o tym, że jest żoną wyjątkowego maminsynka, który dodatkowo dokonał prania mózgu na jej bracie i o mało co nie wsadził go do więzienia za kazirodztwo. No, może on nie, ale ona na pewno. Teraz zaś Norma co prawda została uratowana, ale siedziała w kabinie z dwoma bliżej niezidentyfikowanymi osobami, z których jedna stanowiła wyjątkowo piękną, ale płaściutką jak deska kobietę.
- Kochanie, ale w Ameryce... wiesz, takie państwo na zachodzie, w których też lubią Allacha... oni tam naprawdę mogą ci pomóc w zakresie desko płaskości. I naprawdę nie zarażą cię chorobą ani nie będziesz musiała wstydzić się swojej rodziny. – dziewczyna zerknęła na kobietę.
- A, to... Starożytna belka na mnie spadła, te piersi nie zdążyły jeszcze ponownie wrócić do swojego pierwotnego kształtu. – jak dla Normy dziewczyna zbyt dobrze mówiła po angielsku, a jej skóra była zbyt biała by można było ją zakwalifikować do miejscowych. Dodatkowo posiadała helikopter, a niektórzy w tym regionie ledwo wiązali koniec z końcem mając na uposażeniu jedynie kozę.
- Jasne słoneczko, tłumacz to sobie jak chcesz. – dziewczyna pokiwała głową, udając zrozumienie. – Lepiej mi powiedzcie kim jesteście i czy preferujecie trójkąciki w powietrzu, bo jak tak to coś mi mówi, że ja wysiadam.
- Nie wiemy kim byli poprzedni właściciele tych ciał. Ale z wyglądu zgaduje, że jakaś Pamela Anderson spiknęła się z Indianą Jonesem. – prychnął dość dobrze wyglądający facet koło czterdziestki pilotujący helikopter.
- Poprzedni właściciele ciał. Laska, nie wiem jak ty, ale biorę twojego męża za tysiąc. Zawsze jak będzie wracał późno z domu i nieźle już nawiany będę się ubierać w pidżamkę, brać kakao i słuchać, jak to na rogu Piątej Alei spotkał jednorożca który powiedział, że ma się spić na umór dla dobra ludzkości. – Norma otworzyła szeroko oczy, udając bardzo dobrze nieco zbyt słodką przedstawicielkę nastoletnich i bardzo zepsutych dziewczynek.
- No wiesz, ja cię nie chcę martwić, ale ten facet w swoim poprzednim wcieleniu próbował zabić twoją siostrę.
- A skąd wiem, że na przykład teraz czegoś nie planuję. Zrobię mu jajeczniczkę na boczku i podamy sobie ręce, a święty Piotr poda mi certyfikat jakości jego intencji? – w tym samym czasie czyste niebo przeszyła błyskawica, a do rąk Normy wpadła kartka z napisem „Certyfikat jakości szczerych intencji Bruce’a Mendelsonna”. – Hm, coś mi mówi, że powinnam odstawić środki uspokajające i popcorn z lodami pomarańczowymi.
- Sama widzisz. Ja na przykład jestem osiemdziesięciolatką w ciele trzydziestki. I czerpię z tego wszelkie korzyści. – Margareth zamruczała cicho.
- Ta, ale cycki i tak masz płaskie.
Na tą uwagę, a może nie tylko dzięki temu Bruce Mendelsonn gwałtownie skręcił w lewo sterami, kierując helikopter na pustynny obszar na drugim brzegu. W praktyce, było to pustynne wybrzeże, które normalnie wyglądałoby jak zwykłe miejsce nietknięte jeszcze przez żadną ludzką cywilizację gdyby nie jeden szkopuł – mała, gliniana i pomalowana wapnem chatka oraz stojący pod nią czarny Mercedes klasy G w wersji cabrio. To właśnie obok nich wylądował napowietrzny ratunek Normy, wzbijając w powietrze tumany wszędobylskiego piasku.
- Hm, dobry pomysł. Schowamy się w tej chatce i będziemy prowadzić zbożne życie jako państwo Abdullah. – mruknęła dziewczyna, skacząc na piasek i ochraniając oczy dłońmi.
Ciała Theo i Min nie zareagowały na tą uwagę. Silniki maszyny zostały wyłączone, a Bruce dostał się do chatki poprzez użycie bardzo brutalnego sposobu – wykopanie drzwi z wątpliwej jakości zawiasów. Margareth i Norma dostały się do wnętrza po szczątkach drzwi, a wtedy ich oczom ukazał się widok, który dla fanatyka broni białej i palnej wydawałby się wystarczającym powodem do osiągnięcia orgazmu stulecia.
Na pokrytych wapnem ścianach glinianej chatki „usadowiły się” jedne z najbardziej cenionych mieczy, katany, morgenszterny oraz inne zabytkowe bronie białe. Na metalowym stole, zajmującym praktycznie połowę miejsca przeznaczonego do życia jakiegoś anonimowego, egipskiego rolnika znajdowały się przeróżne pistolety. Wyposażenie obejmowało karabinki snajperskie, pistolety pół – i automatyczne oraz karabiny i rewolwery. Co do rzeczy, a w tym przypadku raczej istot, należących do kategorii „nie robiących większej krzywdy” trzeba było wymienić jeszcze małego kota baraszkującego pod stołem. Kociątko było jeszcze małe, miało prawdopodobnie trzy-cztery miesiące, a gatunek do jakiego należało powinno się określić jako ‘bury dachowiec’. Zwierzak miał również niespotykaną cechę u kotów takiej rasy, mianowicie jedno jego oko było zielone, a drugie niebieskie.
-Niech zgadnę, obok chatki macie ukrytą fabrykę przerabiającą kotki na amunicję i mutantów? – Norma rozejrzała się uważnie. To pomieszczenie przypominało jej bardzo podobne w posiadłości Cravenów, gdzie zaczęła się jej niezbyt łatwa i przyjemna przygoda z testamentem ojca.
- Nie, na mutantów przeznaczamy młode i obiecujące piosenkarki. – mruknął Bruce, nie przyglądając się jej, ale słowa kierując właśnie do Normy. Mężczyzna znalazł ostatnio w kurtce Theo paczkę papierosów Lucky Strike, więc zapalił jednego i zaczął przyglądać się broni wiszącej na ścianach i leżącej na blacie stołu. – Będziemy potrzebowali czegoś ostrego, a reszta to już broń palna.
- Ja byłam świetną florecistką jak chodziłam na Oxford University. No i przeżyłam jedną wojnę, więc mogę się przydać jeśli chodzi o broń. – Margareth uśmiechnęła się.
- A pamiętasz cokolwiek z tych umiejętności?
- Z Bożą pomocą. – Margareth wzniosła oczy do Nieba, czy raczej w obecnych warunkach do dachu pokrytego słomą. Po chwili przez otwarte drzwi wleciała kartka, która razem z pomocą Tajemniczego Podmuchu Wiatru wpadła w ręce kobiety. – „Nie podlizuj się”? Dzięki. – prychnęła i rzuciła zmiętą kartkę na podłogę. Ruszyła następnie do ściany z bronią białą i zaczęła wybierać broń szczególnie pasującą do wyuczonych dawno temu zdolności, a Norma i Bruce pozostali przy broni palnej wszelkiego rodzaju.
Po dłuższej chwili, paru sporach i ganianiu za kotem po całej chatce cała grupa Bruce’a W Brzuch Stołem Walniętego, Margareth W Zderzeniu Ze Ścianą Guza Otrzymującą, Norme Podrapaną i Kota Przerażonego skierowała się w stronę Mercedesa klasy G, który dzielnie znosił tutejszy klimat. Kot początkowo stawiał wielki opór jeśli chodziło o wpakowanie swojego szacownego tyłu wraz z ogonem do samochodu, ale kiedy Norma postraszyła go wyrwaniem jeszcze większej ilości futra ze szlachetnego grzbietu zaprzestał wszelkich prób wyzwolenia się. Bruce wywrócił oczami, sprawdzając czy ma w kieszeni wystarczający zapas kwaśnych żelków by doprowadzić tą zgraję do celu.
Kiedy wyczuł, że posiada dwie paczki pożywienia niezbędnego do życia uruchomił silnik samochodu i ruszył z piskiem opon, pozostawiając w miejscu, gdzie stał samochód...
Plamę płynu hamulcowego i Tajemniczą Postać w kombinezonie.
Wyspa Zaćmiona, czyli Ciemna*.
- Mama, słyszysz te wrzaski? – Xavier nie widział nic, nawet siebie.
- Tak, ale nie wiem co to. – mruknęła, niechętnie przyznając się do własnej niewiedzy.
- Rozwydrzone hordy dzikich gejów, wracają. – odparł Miguel, już teraz drżąc o swoją cnotę.
- Rozwydrzone Hordy Dzikich Gejów, z szacunkiem jakimś. – prychnął Xavier.
- No to jesteśmy w dupie. – skomentowała Nadia.

* - na wyspie wystąpiło zaćmienie Słońca


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11  Następny
Strona 7 z 11

Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin