FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie www.serialeimy.fora.pl 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Role Playing Love - Odcinki&Komentarze
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Pią 10:47, 18 Lip 2008    Temat postu:
 
Dziś nadrobię te 2 odc Very Happy Very Happy

Z Adamem największy szok, no chyba że maszynka padnie, czy nagle jakimś cudem agenci okażą się tak genialni żeby to zatrzymać Very Happy .
W koncu pojawiła sie Viv i w koncu mieliśmy spotkanie z jej synkiem noi Malcolmem.
Jak zwykle genialne teksty, szczególnie agentów (to z tym murzynem i koreańczykiem- nie chce mi sie sytować- super). No cóż zaczynam ich lubić.
I Nov się pojawił. Teraz się bedę nim zacieszać tu bo nie ma go w Łowcach Very Happy
Waiting 4 next part Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Pon 15:04, 21 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 20:32, 06 Sie 2008    Temat postu:
 

Episode 14 (70): Heavenly.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G and Playboy.


ABC Starts here.
Playboy – Men’s Point of View


Dusza agenta Mendelsonna była wolna.
W każdym razie Bruce nie był już narażony na całkowite i nieodwracalne pozbawienie życia, jak również na ziemskie zakusy w postaci Playboy’a.
To wszystko było poza nim, ale mógł przyznać jedno – jego misja została spełniona. Adam Craven, poddany praniu mózgu, nie był już w stanie odwrócić procesu i aktualnie podduszał Bogu ducha winnego Bapa w żelaznym uścisku swych całkowicie materialnych rąk. A co do Boga, to po minie świętego Piotra przeglądającego w obecności Bruce’a księgę z dobrymi i złymi uczynkami agenta rzeczony sam stwierdził, że nieprędko go zobaczy.
- Oj nagrzeszyliśmy. Dwieście kobiet, trzydzieści zabójstw, flaszka z mlekiem do szóstego roku życia. W dodatku widzę, że rodzina na którą polowałeś ma spore kłopoty. – odrzekł strzegący bram Nieba starzec. – Szef się ze mną kontaktował i stwierdził, że zły nie jesteś, a Cravenowie potrzebują pomocy. Wspólnie z nim proponujemy ci układ nie do odrzucenia, więc nachyl się...
Pięć minut później kolejka do bram Nieba stała się dość pokaźna, a niewesołe pomrukiwania zgromadzonych dość uciążliwe. Babcie zrzędziły jak za życia, młode ofiary wypadków dopytywały o termin wizyty u dziadka, który podobno zapewniał wieczny odlot, a żelazne dziewice żałowały, że zeszły całkiem niepokalane.
- Ile jeszcze będziesz romansować z tym młodzieńcem, Piotruś? – jęknęła osiemdziesięciopięcioletnia Margareth Johnson, jak można było wyczytać z plakietki przypiętej po wielu próbach na jej nienagannym kostiumie w kolorze brzoskwiń podrasowanych specjalnie do reklamy jakiegoś produktu zawierającego z nich ekstrakt. Czyli kolorze nienaturalnie brzoskwiniowym.
Starzec przemawiający do Mendelsonna podniósł wzrok i uniósł brew. – Babciu, zachowuj się. Wiesz, że to ode mnie zależy, czy przejdziesz dalej czy nie.
- Ja mam znajomości. – burknęła Margareth.
- Myślisz, że klepanie zdrowasiek, a potem podglądanie młodych sąsiadów podczas seksu jest działaniem, dzięki któremu uzyskasz wieczną szczęśliwość?
Kobieta zarumieniła się w akompaniamencie syków oburzenia żelaznych dziewic, które na chwile skoncentrowały się bardziej na uciechach doświadczonych przez innych niż na własnym cierpieniu. Święty spojrzał na Bruce’a. – I jak, idziesz na to? A zresztą, nie masz wyboru. Ustanawiam Margareth twoją opiekunką. – i przy akompaniamencie pomruków niezadowolenia wzorowych obywateli wszystkich krajów świata pociągnął za sznur zwisający obok niego, a obie dusz spadły przez zapadnie w chmurze.
Po spadnięciu, Egipt.
Profesor Theo Van Sleigh i jego żona Minerwa byli dość zgodnym małżeństwem.
Co prawda Min – jak ją często nazywał, za co ona odpłacała mu denerwującym wszystkich Theodorem – nie pochwalała jego trybu życia przypominającego bardziej ten Indiany Jonesa niż zwykłego okularnika, obiboka i archeologa w jednym, ale jednak kochała go miłością niewrażliwą na spadające ceny arbuzów i przygniecenie przez starożytną belkę z hieroglifami. Wyprawa do Egiptu nie była bezpieczna ani nawet udana, co Min wielokrotnie próbowała uświadomić niewrażliwemu na żadne argumenty Theo. On, skuszony jedynie perspektywą wyprawy sfinansowanej całkowicie przez jakiegoś nawiedzonego i bardzo ekscentrycznego milionera przystał na propozycję i spakował się razem z żoną.
Pomijając problemy na granicy, rozlane w samolocie mleko, awarię jednego silnika oraz jedną świnkę morską, której serce nie wytrzymało lotu i która wyłożywszy się na podłożu wyścielonej klatki już nigdy nie wstała. Plotki głoszą, że widząc co się stanie swojemu panu dostała w Miejscu Wiecznej Szczęśliwości drugiego zawału i tym samym pobiła rekord śmiertelności.
Tymczasem Theo i Min, nieświadomi przestróg świnki i wydarzeń w drodze do Egiptu pojawili się w stolicy tegoż państwa, po czym z parogodzinnym opóźnieniem związanym z awarią samochodu i brakiem ubrań spowodowanym przez pozostawienie ich w torbie na lotnisku dzięki gapowatemu Theo oddalili się w kierunku wykopalisk prowadzonych pod Kairem. Teraz leżeli w tym samym miejscu, w którym wysiedli z samochodu, niepomni co prawda przyszłości tychże wykopalisk, ale zmęczeni. Nie byli oni także leniwi, nie produkowali takich tumanów kurzu wokół swojej osoby ani nie lubili mieć zgniatanych żeber, lecz fakt jest faktem – zostali przygnieceni przez wielką, brązową belkę pokrytą dziwnymi znakami. Każdy rozsądny człowiek nie stałby pod nią.
Theo nie był rozsądny. Ale jego ciało było i posłusznie zniekształciło się pod wpływem uderzenia.
Wokół ciał jego i jego żony kręcili się obecnie inni członkowie ekspedycji oraz Ahmed. Ahmed był dość niskim jak na swój wiek siedemnastolatkiem, który pracował w charakterze przewodnika dla wszystkich, którzy płacili. Dla tych, którzy płacili więcej oferował znacznie więcej, między innymi źródła z wodą zdatną do picia czy potrawy, które można przygotować szybko i przy okazji się nimi nie zatruć. Państwo Van Sleigh zapłacili jak dotąd najwięcej ze wszystkich, toteż Ahmed poczuł się w obowiązku nawet pójść do swojego przełożonego i zapytać, czy nie trzeba w czymś pomóc.
- Na głowę upadłeś? Linę przynieś, na tyle nasz jeszcze stać, żeby uratować jedynych żywicieli. – mruknął pod nosem wuj Ahmeda, który mruczał pod nosem za każdym razem, kiedy coś nie szło po jego myśli. Albo kiedy nie dostawał kolacji.
- A niech ci karaluchy do dupy powłażą. – Ahmed też umiał mruczeć, lepiej nawet od przygłuchego wuja.
- Co ty tam jęczysz?
- A nic, tak sobie tylko gadam jakie to nieszczęście... mieć takiego ignoranta w rodzinie. – dodał ciszej, po czym oddalił się wcale nie szukać liny, a sprawdzić, czy wysiłek znalezienia takowej jeszcze się opłaci. Podszedł do małżeństwa, oceniwszy po upływie chwil kilku, że ratować czego nie ma, a piersi jego pracodawczyni zrobiły się o kilka rozmiarów za małe.
W tym samym momencie, spadając na cieliste łby i jeszcze bardziej niewidoczne szyje, Bruce Mendelsonn i Margareth Johnson spuścili się...
Do swoich nowych ciał, oczywiście.
Dwie minuty po operacji „Spuszczenie”, Morze Czerwone.
Norma Craven bywała często zagubiona.
Kiedy potrzebowała podwózki po prostu udawała takową, a niewinny czar głupiej, acz w domyśle napalonej blondynki zawsze działał na kierowców. Szczególnie, kiedy po pięciu minutach awansów skierowanych do osoby panienki Normy ta przykładała im paralizator do czułego miejsca dla wszystkich przedstawicieli płci brzydszej i nakazywała jechać przed siebie bez żadnych dyskusji.
Tym razem była jednak zagubiona i jeszcze bardziej wychylona za burtę ekskluzywnego jachtu, gdzie praktykowała dyskretne, acz niezamierzenie głośne oddawanie się w objęcia choroby morskiej.
- No ile jeszcze można? – Leonardo przewrócił oczami, spoglądając w plecy umęczonej dziewczyny przez ostatnie trzydzieści minut.
- Nie wyobrażaj sobie, że po porwaniu będę się w ciebie wpatrywać rozmarzonym wzrokiem. Jesteś równie przystojny co pszczoła na opakowaniu płatków śniadaniowych.
- Ale tak samo gładki. – uśmiechnął się, po czym dotknął bezwiednie swojego czoła. – Mam aż takie problemy ze skórą?
- Nie, moja ty wielka pustynio wszelkiego IQ. Może po prostu nie chcę się na ciebie gapić. – mruknęła Norma, po czym odwróciła się na moment. Po chwili, na widok księdza stojącego obok pana Tyro uniosła wysoko prawą brew, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. – Zebrało ci się na wyznawanie swoich grzechów w programie „Nawet się rozbiorę: Leonardo Tyro zrobi dla was wszystko”?
Leo zaśmiał się. – Nie no co ty. Pobierzemy się, skoro twoja matka już nie żyje. Kochasz mnie, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
- Ty chyba nie uważasz, że mi mózg do macicy opadł ze szczęścia. – prychnęła dziewczyna. – Oczywiście, że za ciebie nie wyjdę. No chyba, że dosztukowałbyś sobie największy sprzęt na świecie i zabił Billa Gates’a, a oboje wiemy, że to niemożliwe.
Po tych słowach Leonardo podszedł do dziewczyny z opatentowanym już pewnie wcześniej Bardzo Denerwującym Uśmiechem Pewnego Siebie Złoczyńcy oraz iPhone’m. Na jego prawie czterocalowym ekranie doskonale widać było swoistą relację „na żywo” z jakiegoś pomieszczenia.
Jedynym widocznym w nim wyposażeniem była przeźroczysta, szklana klatka o słusznych wymiarach, mieszcząca łóżko szpitalne oraz aparaturę do podtrzymywania życia. Wiele kabli i monitorów akcji serca oraz innych współczynników było podpiętych tudzież znajdowało się obok półnagiego starszego pana, który wyglądał jakby spał. Rzeczywiście, utrzymywanie Victora w stanie śpiączki farmakologicznej przez ostatnie kilka miesięcy zapewniło Leonardowi chwilowe zwycięstwo. Zbliżenie kamery na twarz wykazało, że jakimś cudem efekty ostatniej kuracji botoksem utrzymały się na twarzy Victora, a przejście ujęcia na monitory wskazało, iż staruszek jest człowiekiem jak na swój wiek całkiem zdrowym i jeśli by się obudził okazałoby się, że jest w pełni sił.
Następnie ujęcie zcentrowało się na wielkim, czerwonym przycisku znajdującym się obok szklanych drzwi ze szklaną klamką i wbudowaną w wejście konsolą z zamkiem numerycznym oraz czytnikiem linii papilarnych.
-Jedno przyciśnięcie, a twój tatuś naprawdę pójdzie do aniołków i pewnie znajdzie się tam w towarzystwie Amandy. – Leo uśmiechnął się szeroko. – No więc, wyjdziesz za mnie czy pozwolisz swojemu tacie umrzeć?
Norma jeszcze nigdy nie chciała tak porazić prądem faceta w czułe miejsce jak teraz. Mrucząc pod nosem, że się zgadza spojrzała na księdza.
Jego osoba, najwyraźniej całkowicie niezrażona wredotą Leo, przekleństwami przechodzących korników oraz świętym Piotrem kibicującym Normie w Niebiańskich Posiadłościach podszedł do dziewczyny i mężczyzny.
- Czy ty, Leonardo Tyro, bierzesz sobie za żonę Normę Craven i przysięgasz jej wszystko co jest do przysięgania i jeszcze więcej?
- Tak.
- Czy ty, Normo Craven, bierzesz sobie za męża tego oto...
- ... kanalię społeczną...? – spytała z nadzieją.
- ... Leonarda Tyro – kontynuował całkowicie niewzruszony ksiądz – i ślubujesz mu wszystko co jest do ślubowania, a także że go nie zabijesz aż do naturalnej śmierci? – mężczyzna spojrzał na Normę, która niewyraźnie mruknęła coś pod nosem.
Ogłaszam was mężem i żoną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:29, 06 Sie 2008    Temat postu:
 
Mendelsonn miał iście ciekawą przygodę w niebie. Święty Piotr wymiata. XD Rozumiem, że teraz Bruce będzie pomagał Craven'om? XD Normalnie "Blues Brothers". XD
Ci Theo i Minerwa przypominają mi małżeństwo O'Connel'ów z "Mumii". Chociaż w porównaniu do Rick'a, Theo zapowiada się na łamagę. Zaś Ahmed od razu skojarzył mi się z Martwym Terrorystą. XD

A koniec odcinka mocno zaskakujący. Shocked Norma i Leo wzięli ślub. Shocked Leo może teraz również dysponować majątkiem... o_O Ale ten cały jest ślub jest raczej nieważny:roll: Nawet jeśli Leo zmusił tego księdza, to nic to przecież nie daje. No chyba, że słowa duchownego są święte, a w końcu Norma "zgodziła" się zostać żoną Leo. Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez !Raziel dnia Śro 21:31, 06 Sie 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 22:36, 06 Sie 2008    Temat postu:
 
Ehhhhheeeehhhheehhheeeeeeeeeeehhheeeeeeeehhh


Scena w niebie wymiata. Na poczatku byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam o co chodzi. I to że prawdziwi Theo i Min umarli, a w ich ciałach będą Bruce i Margareth. Wogóle się tego nie spodziewałam xD

A co do Normy i leo, to dziewczyna chyba po raz pierwszy nie wiedziała co zrobić. zawsze przebojowa, pełna pomysłów, a tu :Leo tak ją załatwił. ale leo chyba na prawde ma do niej słabość, bo po co mu ten ślub? kasę przecież już ma!

Warto było czekać na ten odcinek i ...

... czekam na nowy Exclamation


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Agata dnia Śro 22:36, 06 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:19, 07 Sie 2008    Temat postu:
 
No to Leo pojechał całkiem po bazie xD A Norma nie mogła nic zrobić. Ciekawiej będzie z tym ślubem, o ile jest ważny :>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 23:55, 08 Sie 2008    Temat postu:
 
Kenny napisał:
Ciekawiej będzie z tym ślubem, o ile jest ważny :>


A czemu ma nie być? XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 15:39, 13 Sie 2008    Temat postu:
 

Korzystając z okazji przed odcinkiem chciałbym osobiście przekazać Razielowi najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia i pomyślności z okazji urodzin. Pisz i intryguj swoich czytelników przy pomocy Łowców i Mocy Królów jak to robiłeś przez ostatnie parę miesięcy oraz nie pozwól, by wena kiedykolwiek Cię opuściła. Zbieraj fantastyczne oceny w szkole, dbaj o to, by marzenia się spełniały i pilnuj kasy, bo w dzisiejszych czasach trudno wysępić kieszonkowe. XD Anyway, wszystkiego najlepszego jeszcze raz. Cool



Episode 15 (71): The Day When Marc Tyro Was Born.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G and Mercedes, a Daimler AG company.


ABC Starts here.
Mercedes Benz Unlike any other.


Bap, jak zauważyła już wcześniej obecnie nieźle usytuowana dusza agenta Mendelsonna był dzieckiem biednym I pokrzywdzonym przez los.
On sam też tak uważał, tyle że obecnie nie miał zbyt dużo do powiedzenia oprócz czasowych jęków i koszmarów nieomal sennych z jego matką goniącą go z patelnią jęcząc nad tym, jak to zmarnował sobie życie spotykając agentów.
Ściskany w żelaznym uścisku sam nie wiedział, czy cieszyć się ze świadomości, że już za parę minut z powodu braku tlenu uwolni się od agentów I w Niebie będzie mógł spotkać jakąś miłą acz przedwcześnie zabitą nastolatkę czy też może płakać z bezsilnej złości I bólu w jamie brzusznej. Rana krwawiła, co do tego wątpliwości nie było, a Bap nie był kobietą, by czerpać przyjemność z uścisku pana Cravena.
Patrząc, jak życie przepływa mu przed oczami w odgórnie dawkowanych częściach po pięć minut każda widział załamanie się jego kariery modela, spotkanie agentów I każdą katastrofę jaka miała miejsce od tej pory. Tymczasem słyszał również Alaina I Jeana, przekonujących zdezorientowanego – jak można było wyczytać z wyrazu twarzy – Adama, by odczepił się na raz na zawsze od ich protegowanego i by zostawił im paczkę żelków widoczną na blacie stołu z narzędziami używanymi przez Bruce’a jeszcze kiedy zabójczy cyc nie pozbawił go możliwości rozwoju zawodowego.
- Puść chłopaka, albo cię zastrzelę. Na zewnątrz trzymamy twoją żonę, nie chciałbyś do niej iść? – Alain spojrzał na mężczyznę najwyraźniej łudząc się, że mózg Adama nie do konca się zlasował.
- O, mam laskę na wyłączność. Kiedy mogę ją wykorzystać? – Adam uśmiechnął się wrednie.
- To koniec, straciliśmy go. Prędzej Michael Jackson się odbarwi i poskłada do kupy, niż my mu pamięć przywrócimy. – westchnął Jean i pewniej złapał swoją Berettę w dłoni.
- Adam, przestań. Doskonale wiemy, że nikomu nie chcesz zrobić krzywdy, ani nie masz absolutnie żadnych skłonności serka homo, więc nic ci z trzymania Bapa w objęciach. – jęknął Alain. – Puść go, bo jesteśmy uzbrojeni i niebezpieczni, no.
Adam wiele rzeczy widział w swoim życiu. Mrówki ustawiające piramidę z cukru, arbuzy samo toczące jakby miały napęd atomowy, ale teraz doskonale zdawał sobie sprawę, że nic nie pobije tych dziwnych ludzi, którzy do niego mówili. Dodatkowo wiedział kim jest, co było już plusem, ale z drugiej strony to imię którym go opisywano nie było jego własnym. Mężczyzna czuł wspomnienia innej osoby, zagłuszane przez jego świadomość, która z każdą chwilą nakazywała mu coraz dalej zakrojoną upierdliwość w charakterze.
- Jestem Marc, Marc Tyro. Nie mam pojęcia czemu was słucham, to jest równie interesujące co praca w różowym kombinezonie w chińskiej fabryce kurczaków.
Wydarzenia kolejnych parunastu minut były trudne do wychwycenia nawet przez czujne zwykle korniki, przesiadujące na uczcie stulecia w drewnianej półeczce zawieszonej zaraz nad fotelem, w którym Adam Craven przemienił się w Marca Tyro.
Rzeczony mężczyzna, korzystając z nieuwagi wywołanej perfidnym okaleczeniem Bapa w przeciągu paru sekund podjął decyzję o działaniu. Dla samego chłopaka, którego do tej pory trzymał jako zakładnika wiązało się to z dalszymi surrealistycznym doznaniami, włącznie z zapachem Sali operacyjnej w szpitalu, szumem wodospadu i ostatecznym zakończeniem marzeń o karierze modela związanym z rozbiciem twarzy i wybiciem paru zębów na szafce kiedy rzucony przez Adama chłopak w końcu się zatrzymał. Czując po raz ostatni gorzki smak krwi w ustach, Bap odpłynął w krainy wiecznej szczęśliwości, a raczej zemdlał z powodu ostrego przygrzmocenia w szafkę.
Zanim jednak agenci zdążyli zareagować na ten jakże okrutny proceder mężczyzna podający się teraz za Marca Tyro rzucił w nich granatem dymnym, przez co jego ucieczka z pomieszczenia była całkiem ułatwiona. Kierując się prosto z pokoju korytarzami, które były niekoniecznie tak świetnie urządzone jak te na Wyspie, aczkolwiek bardzo stylowe z kamiennymi ścianami i oświetleniem w stylu przedpotopowym składającym się ze świecących na niebiesko gazowych lamp i lampek oświetlających obrazy, na których zwykle znajdowały się rozkoszne chomiki. Jednak słodycz wisząca na ścianach nie zwracała uwagi Marca, jako że ten właśnie odnalazł sekretną drabinę zamaskowaną tak, że można było uznać ją za dziwną, ale kiedyś całkowicie uzasadnioną dekorację. Albo kaloryfer z nowoczesnej łazienki w dekoracji podobnej do wnętrza katedry Notre Damme.
Adam, wspiąwszy się na nią bez problemu, otworzył właz i uśmiechnął się na widok lądowiska, a na nim czarnego helikoptera logiem DiaVod Inc. Po tym, jak zasiadł na miejscu z tyłu helikoptera, mężczyzna – mówiąc profesjonalnie...
Uciekł z miejsca wypadku.
Tymczasem, Pokój Lasowania Mózgów.
Paul nie był w żadnym wypadku człowiekiem ograniczonym.
Co prawda był typem samotnika i małomówną osobą, ale to jednak był raczej spowodowane trudnym dzieciństwem i ciągłym przekonywaniem ojca, że jego matka jest tak dobra we wszystkim głównie dzięki swoim czarodziejskim mocom oraz chowaniem rachunków za chińszczyznę i sweter wyglądający identycznie jak ten, który miał dziurę na plecach.
Z powodu swoich mocy, które odkrył całkiem przypadkiem wysadzając drzewo razem z kotem pani Crenneberry i swojego wzrostu był często wyśmiewany, czego nie zmieniło nawet zapisanie się do sekcji koszykówki i adoptowanie pierwszego pieska – sławnego na całe Lazurowe Wybrzeże Le Pimpusia – a nawet wysadzenie w powietrze szkoły po inauguracji ostatniego roku szkolnego.
Teraz wspomnienia powróciły, kiedy z wielce zadymionego pomieszczenia wypadła jakaś rozmazana postać, a chwilę potem z Bapem wspartym na ramionach wyszli z tegoż pokoju również współpracownicy Paula z dość kwaśnymi minami.
- No nieźle. Ja tu sobie stoję z nagą laską przewieszoną przez ramię, walcząc z pożądaniem, a wy urządzacie sobie krwawe orgie z użyciem Playboy’a i chińskich prezerwatyw o zapachu pieczonego psa? – Murzyn uniósł brew w wyrazie dezaprobaty.
Alain natychmiastowo zganił Jeana wzrokiem, który schował wysuniętą z kieszeni marynarki paczkę i mruknął coś o przecenie i promowaniu wartości olimpijskich. – Bananowe! – warknął, po czym zrzucił sobie z ramion Bapa, przez co biedny i umęczony chłopak wylądował całkowicie na nie spodziewającym się niczego Alainie. – A poza tym nie wiedziałem, że ostatnio tak bardzo się rozgadałeś. Może to ja, ale na co dzień nie budujesz tak skomplikowanych zdań.
- Eeee, chłopaki? – jęknął uwięziony pod młodym i pięknym ciałem Bapa Alain.
- Na co dzień, to ty nie wytrzymujesz tak długo bez panienki o wyglądzie Pameli Anderson w wersji po następnych sześciu operacjach. – prychnął Paul, omal nie zrzucając tym samym biednej Clarise na ziemie.
- Chłopaki! – krzyknął teraz już zdesperowany Alain.
- Co?! – wrzasnęli chóralnie, po czym spojrzeli na mężczyznę pokrytego Bapem.
- On chyba nie oddycha. – mruknął rzeczony. – Przestańcie na siebie naskakiwać i pomóżcie ich wyprowadzić. Agenci DGSE dziwnie będą wyglądali z oskarżeniami o podwójne morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem. – stwierdził Alain, po czym z pomocą Jeana wstał i przez kolejne paręnaście sekund udzielał pierwszej pomocy swojemu ulubionemu uczniowi szkoły, do której kiedyś sam chodził. Bruzdy na ramieniu świadczyły same za siebie – po dwudziestu latach dalej nikt nie naprawił drzwi automatycznych zamykających się na przechodzących ludziach.
Po przywróceniu oddechu wszystkim członkom grupy Ekipa pobiegła w sobie tylko znanym, ale bardziej nieznanym kierunku i po piętnastu minutach kluczenia oraz paru mililitrach wylanej przez Bapa krwi wszyscy szczęśliwie dotarli w końcu do wielkich, czarnych wrót. Po ściągnięciu paru zabezpieczających belek ważących po paręnaście kilogramów i otworzeniu zamka kluczem wiszącym na haku zawieszonym na ścianie wybiegli w końcu na drogę.
W oddali majaczyły budynki zlokalizowane w przedmieściu, aczkolwiek po opadnięciu ich Jeepa parę metrów poniżej szosy agenci zaczęli rozglądać się po okolicy mając nadzieję, że ubezpieczenie ich auta pokrywało również dostarczenie nowego po niezwykle tragicznym końcu poprzedniego. Niestety, telefon do agenta utwierdził ich w przekonaniu, by cały wydział zmienił firmę ubezpieczającą na tą gwarantującą lepsze warunki.
I gdy nie było już większych szans na opadnięcie Jeepa jako tej manny z nieba, na drodze pojawiła się sylwetka samochodu. Po pewnym czasie okazało się, iż to pięciodrzwiowy Mercedes klasy G w głębokim, czarnym kolorze prowadzony przez lekko obitą, acz całkiem żywą panią doktor Rose O’Neil. Po chwili samochód zatrzymał się przy nich z piskiem opon, a dziewczyna wysiadła szybko z pojazdu i otworzyła klapę bagażnika, po czym złożyła kanapę i wyciągnęła podstawowy sprzęt medyczny jakby przygotowana na taki a nie inny obrót sprawy.
- Hej chłopaki. – uśmiechnęła się szeroko, a następnie pomogła rzeczonym wprowadzić do środka Clarise i Bapa. – Widzę, że nieźle się bawiliście. Zanim wyskrobiemy tą ewidentną kulę z ciała chłopaka, musimy zająć się dziewczyną. Ona ma coś bardzo ważnego w krwi, LV-89.
- A już miałem płonną nadzieję, że przyjechałaś specjalnie dla nas. – westchnął Jean.
- Nie dla psa kiełbasa. Poza tym, czy to nie wy jesteście tymi wyszkolonymi do walki z przestępczością i innymi takimi agentami? Powinniście sobie sami radzić. – mruknęła dziewczyna, przygotowując wolną strzykawkę.
- Nie jesteśmy Bondami. Poza tym uważaj, żeby tej kobiecie nic się nie stało. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że musimy ją jeszcze przepytać w sprawie... znaczy w przypadku wielu ważnych spraw.
Rose tylko uśmiechnęła się pod nosem i przystąpiła do pobierania krwi Clarise. Zrobiła to z właściwą sobie delikatnością i z dbałością o podstawowe zasady higieny, a następnie przelała krew ze strzykawki do specjalnie przystosowanej fiolki, która w chwile potem zniknęła w lodówce samochodowej zlokalizowanej w podłokietniku tylnej kanapy. – Ależ oczywiiiiiiiiiście, że nic się jej nie stan... – dziewczyna urwała w pół słowa obserwując, jak oddech Clarise staje się urywany i zaklęła pod nosem, kiedy ta doznała zapaści. – Cholera, to chyba przez brak tego świństwa w krwi... – warknęła, po czym podjęła próby reanimacji. Po parunastu minutach...
Clarise Craven zmarła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 19:12, 13 Sie 2008    Temat postu:
 
Ooooo, biedna Clarise...
Cieszę się jednak że watek posuwa się naprzód i już nie siedzą w tym ukrytym w skałach laboratorium. Oby Bap doszedł chociaż do siebie po tych ekstremalnych doświadczeniach, bo 2 trupy na raz to trochę dużo...

A i jeszcze takie spostrzeżenie:
Cytat:
Czując po raz ostatni gorzki smak krwi w ustach,

Moja krew jest kwaśna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 19:50, 13 Sie 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
Moja krew jest kwaśna


Zawsze w książkach piszą "gorzki smak krew w ustach". A sprawdzałaś ostatnio kolor swojej krwi? Jak jest zielony, szybciutko leć do lekarza. XD Nie no żartuję, poprawię już. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agata
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 20:02, 13 Sie 2008    Temat postu:
 
Mikkao napisał:
Agata napisał:
Moja krew jest kwaśna


Zawsze w książkach piszą "gorzki smak krew w ustach". A sprawdzałaś ostatnio kolor swojej krwi? Jak jest zielony, szybciutko leć do lekarza. XD Nie no żartuję, poprawię już. Wink


Nie poprawiaj! - naprawdę piszą w książkach GORZKI smak krwi!!! Inna sprawa, że zawsze mnie to dziwiło, bo jak ugryzę się w język, to smak krwi jest ewidentnie kwaśny. Mr. Green Także zostaw "gorzki", ta moja dygresja to tylko dygresja


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 20:44, 13 Sie 2008    Temat postu:
 
Agata napisał:
Nie poprawiaj! - naprawdę piszą w książkach GORZKI smak krwi!!!


Ale co nie, że to dziwne? Czytałem, że gorzki smak się objawia tylko jak ktoś ma podwyższone pH i problemy z nerkami. Czyżby wszyscy bohaterowie książek mieli problemy z wydolnością nerek? O.O


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:01, 14 Sie 2008    Temat postu:
 
"Marc Tyro"... O ja pie*dolę. xD No to teraz będzie.
W odcinku jak zwykle najbardziej podobali mi się agenci. Mr. Green Ale Rose też była niezła. "Nie dla psa kiełbasa". XD
Paul coś wydał się mądrzejszy Wink , no i poznaliśmy trochę z jego przeszłości. ^^
A koniec szokujący... Shocked Clarise nie żyje... Shocked


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:47, 14 Sie 2008    Temat postu:
 
Dzień, w którym Marc Tyro się urodził, yeah xD Bosssko Razz Ja jednak mam nadzieję, że w jakiś sposób Adam znowu będzie Adam'em, no bo przecież to Adam i musi być Adam'em - wiem, wiem, zakręciłem Wink

Agenci są niepokonani. A zakończenie rzeczywiście szokujące o.O Ciekawe, ile jeszcze trupów w tym sez ? On chyba jest jak na razie najbardziej abstrakcyjny z tych wszystkich dotychczasowych, hm ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 22:03, 18 Sie 2008    Temat postu:
 

Episode 16&17 (72&73): Trains and Lots of Water.
This Episode is brought to you by American Broadcasting Company, Apple Inc. - official developer of new iPhone 3G and Mercedes, a Daimler AG company.


ABC Starts here.
Mercedes Benz Unlike any other.


Rose O’Neil zdecydowanie nie lubiła, jak coś szło nie po jej myśli.
Co prawda nikt praktycznie czegoś takiego nie lubi, ale Rose szczególnie przeżywała świadomość, że jej pacjent nie wybudzi się ze śpiączki, którą to świadomość prawie zawsze zabijała zabójczą mieszanką pomarańczy, Jacka Danielsa oraz lodów i ogórków; zawsze po tym musiała tłumaczyć swojej przerażonej matce, że nie jest w ciąży z nieznanym sobie facetem, a swojemu wstrząśniętemu bratu – iż nie będzie musiał zmieniać dziecku pieluszek i pilnować go kiedy ona będzie w pracy.
Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy zajęła się jęczącym z bólu Bapem była sobą bardzo rozczarowana i wkurzona, gdyż po ręką była jedynie lodówka z fiolką krwi Clarise, w której znajdowało się również bardzo cenne LV-89. Lodówka dwoiła się i troiła, ale w drodze ewolucji nikt nawet nie pomyślał o zainstalowaniu w niej programu do generowania korniszonków. A o ile krew ta nie miała cudownych właściwości niczym woda z Lichenia, to nie dało się w żaden inny sposób pomóc Bapowi. Trzeba było go przewieźć do szpitala.
W tej samej chwili, gdy lodówka w Mercedesie klasy G wypominała sobie swoją istotną wadę oraz niemożność pójścia na wódkę, by zapomnieć o problemach na horyzoncie pojawił się – zupełnie jak piętnaście minut temu Rose w swojej terenówce – konwój czarnych samochodów terenowych Mercedes GLK, których właściciele najpewniej w żadnym wypadku nie przyjechali na podziwianie widoków i zmiażdżonego Jeepa na dole swego rodzaju kanionu.
Zwykle taki widok nie cieszył ani bezpośrednio zainteresowanych, ani bezczelnie rozjeżdżanych członków społeczności kretów, ślimaków i żab genewskich. Tym razem było jednak gorzej, bo co prawda nikt rozjechany nie został, to jednak Rose wizyta – jak się później okazało – CIA nie była jej absolutnie na rękę. Szczególnie, kiedy okazało się, że po otworzeniu drzwi do drugiego w rzędzie Mercedesa okazało się, iż agent Bruce Mendelsonn żyje, ale – jak zarejestrowały oczy agentów DGSE – zaczął dbać o paznokcie i modne uczesanie.
- Agent Clive Mendelsonn, CIA. Dostaliśmy bardzo poufne informacje, że jesteście państwo w posiadaniu eksperymentalnego narkotyku. I bardzo się naszukaliśmy, zanim was znaleźliśmy. – oświadczył, po czym zerknął na Bapa. – A jemu co się stało?
- Aaaa, nic specjalnego. Wiesz, prawiczek. Długo nie wytrzymał i padł z wyczerpania. – Rose uniosła brwi, uprzedzając następne pytanie agenta. – Ona, no w tym przypadku odpływ krwi z mózgu.
- To znaczy, że ona... – mruknął Mendelsonn.
- Miriam.
- Aha. – jęknął zniesmaczony Clive, po czym zerknął na szepcących między sobą agentów. Ci zaś, przepychając się w stronę przednich siedzeń absolutnie nie zamierzali ujawniać nikomu swojej tożsamości i udawali, że po prostu za dużo wypili, a kierownica to dla nich Wielki Cyc Nieskończoności – alegoria Matki Teresy i Pameli Anderson w jednym.
- Powracając, gdzie ten narkotyk? – rozejrzał się agent.
Rose tylko lekko się uśmiechnęła. Zawsze się uśmiechała, kiedy nie wiedziała co powiedzieć. To oszczędzało trochę czasu na podjęcie działania, oczywiście o ile druga strona nie była na tyle upierdliwa, by na uśmiech nie odpowiedzieć. W tym przypadku strona...
Upierdliwa była.
- A schowałam. W sekretne miejsce. Wiesz, jak sekretny narkotyk dobrze robi na jędrność? Powinnam zacząć to sprzedawać, będę jak Helena Rubinstein przemysłu kokainowego. – jednocześnie lekarka dała agentom dyskretny znak, by w końcu wzięli się w garść i dwójka z nich zasiadła z przodu, by w tak zwanym międzyczasie mieli jakąś możliwość ucieczki samochodem.
- Droga pani, mam nakaz odebrania pani tegoż LV-89. I nie sądzę, by rząd interesowała pani jędrność. No chyba, że będzie pani następną Moniką Lewinsky, w tym przypadku może pani się ubiegać o dotacje na operację poprawiające parę rzeczy. – agent wyciągnął dłoń po fiolkę.
- Obraza majestatu to była. Czekaj no, jak ja ci poprawię coś, to palcem będziesz mógł sobie najwyżej pogmerać na środku pleców. Chłopaki, ruszamy!
W przeciągu następnej chwili, tudzież dwóch, Mercedes klasy G ruszył z piskiem opon z miejsca. Zostawił on za sobą agenta Clive’a pokrzykującego coś do swoich współpracowników oraz posiadającego stłuczoną prawą rękę od klapy bagażnika, którą to Rose zamknęła z wyjątkowym rozmachem o mało co nie pozwalając ciało Clarise na perfidne osunięcie się na drogę.
Mercedes mimo współczynniku oporu powietrza równemu pudełku na kołach bardzo sprawnie poruszał się po serpentynie, a ponad dwudziestoletnia konstrukcja znakomicie dawała sobie radę z najnowszymi SUV-ami. Wszyscy byli zadowoleni z wyboru samochodu przez lekarkę oprócz niej samej i Alaina, którzy z braku tylnej kanapy na każdym zakręcie odczuwali siłę grawitacji i sensacje żołądkowe drugiego stopnia.
- Gdzie jedziemy? – mruknął prowadzący dość sprawnie samochód przy prędkości stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę Jean.
- Nie wiem, wymyśl coś. – warknęła Rose po raz dwusetny wpadając na wniebowziętego Alaina na zakręcie.
- Tu w okolicy jest dworzec kolejowy. W obecności ludzi nie będzie ich łatwo nam tak złapać. No i może uda mi się wyciągnąć w końcu z tego cholernego automatu batonika, co mi tam utknął jak ostatnim razem wsadziłem kasę. – prychnął Alain, otrzymując jednocześnie gromiące spojrzenie od Rose kiedy próbował zajrzeć w stronę jej dekoltu.
- A tak w ogóle, to czemu oni nas ścigają? – rozejrzał się niewtajemniczony w nic praktycznie Paul.
- Bo mają koty z pęcherzami i te koty właśnie stwierdziły, że przypominamy im ich kuwety. Dalej wiesz co było. – panna O’Neil mruknęła z niewyraźną miną i nawet nie spróbowała zwlec się z Alaina, gdyż i tak na następnym zakręcie wylądowałaby na nim po raz dwusetny pierwszy.
Po parunastu minutach agenci, Rose oraz Bap i trup Clarise byli już szczęśliwie na dworcu. Po karko- i wiarołomnej akcji polegającej na wyciągnięciu obu poszkodowanych z samochodu i sprincie do najbliższego pociągu przy akompaniamencie krzyków różnych babć i matek z dziećmi rozpychanych przez facetów w czerni z CIA Jean odnalazł w końcu jeden z tych nowoczesnych i superszybkich pociągów francuskich TGV i – po szybkim okazaniu odznaki przerażonemu maszyniście i ochronie wpakował pierwszego do odpowiedniego przedziału na przedzie gdzie odtąd przebywał razem z Alainem. Paul, Clarise oraz Bap i zajmująca się nim Rose ulokowano w pierwszym wagonie i zanim pociąg ruszył w dość nieplanowanej porze i z nieplanowaną ilością pasażerów na pokładzie wszyscy znajdowali się już na swoich miejscach.
Zastraszony i stosunkowo biedny maszynista powoli rozruszał pociąg do prędkości około dwustu kilometrów na godzinę, dzięki czemu agenci z CIA nie mogli go dogonić żadnymi sposobami. Zaś wrodzona niechęć Francuzów mieszkających we francuskojęzycznych kantonach w Szwajcarii jak i po prostu wszystkich innych przedstawicieli tej nacji do Amerykanów objawiła się tym, iż drugiego pociągu TGV nie chciano już im wypożyczyć.
Tymczasem w przedziale maszynisty tudzież w całym pociągu TGV.
Jean był zdesperowany.
Jeszcze nigdy nie jechał pociągiem z tak zawrotną prędkością, a nawet jak jechał to pewnie nie pamięta tegoż fascynującego wydarzenia z powodu zaćmienia mózgu i wygładzenia jego powierzchni pod wpływem prędkości. Chciał się jednak zatrzymać, nie wiedząc kiedy, ale chciał się zatrzymać.
- On się pyta, gdzie chcemy jechać! – Alain spróbował dotrzeć jakoś do nieaktywnego chyba w danej sytuacji mózgu Jeana.
- A co to pociąg terenowy jest? Gdzie nas zawiezie tam będzie dobrze, byleby dalej. A potem może wracać tam, skąd przyjechał. – mruknął pod nosem adresat słów, po czym spojrzał na głowę Rose wychylającą się przez drzwi.
- Chłopaki, przyspieszamy i to już! Bap... on...
Dostał zapaści.
Tymczasem, dworzec kolejowy.
Clive Mendelsonn też był zdesperowany, aczkolwiek jeszcze bardziej niż Jean.
Jego pragnieniem było wypełnienie misji powierzonej mu przez przełożonych i nie miał zamiaru zrezygnować z przejęcia LV-89 mimo, ze tak dokładnie nie wiedział dlaczego ta ciecz jest nazywana narkotykiem, ani do czego służy. Kiedy biegł do sterowni próbował rozmyślać nad tym jakże frapującym problemem, ale nie wymyślił nic bardziej konstruktywnego od opinii, że ktoś wysoko postawiony musi być naprawdę mocno uzależniony od dragów.
Po dłuższej chwili wpadł do sterowni i spojrzał na starszego mężczyznę po pięćdziesiątce siedzącego przy fotelu i przeglądającego dokładnie rozkład jazdy pociągów oraz zmieniającego czasami trasy pociągów. Powitał ich on poprzez zdziwiony wzrok i otwarcie oficjalne jamy gębowej.
- A wy tu czego? – zapytał łamaną angielszczyzną.
- Masz natychmiast opuścić to miejsce i oddać nam tą sterownię we wład... znaczy ogólnie oddać sterownię. Na żądanie CIA, rzecz jasna. – powiedział władczym tonem agent Clive przy akompaniamencie pomruków zadowolenia swoich towarzyszy.
- A po moim trupie! – zakrzyknął bojowym tonem mężczyzna, po czym po usłyszeniu strzału z pistoletu z tłumikiem padł na ziemię.
- Czy ja mówiłem, że tego nie da się załatwić? – Clive uśmiechnął się szeroko, po czym usiadł przy komputerze i przy pomocy informatyków w swoim towarzystwie przestawił tor jazdy jednego z pociągów.
Parę minut później, w pociągu TGV relacji Dworzec Kolejowy Gdzieś w Genewie –Nie Wiadomo Gdzie Wyląduje, akcja reanimacyjna Bapa odnosiła jako takie skutki. Chłopak już oddychał, a akcja serca powracała do normy. Pozorny spokój jednak zburzył jednak krzyk prowadzącego pociąg, który informował dość składnie, iż naprzeciwko nich – a i na tym samym torze – jedzie następny pociąg i obecnie znajduje się na kursie kolizyjnym.
Po następnych paru minutach, mimo usilnego hamowania i ostatniej myśli uskutecznienia zamysłu pociągu terenowego sprawdzającego się w każdej sytuacji oba pociągi zderzyły się i kolokwialnie mówiąc nastąpiło...
Bum.
Mniej więcej w tym samym czasie, acz innej strefie czasowej. Przemoknięta motorówka.
Nadia Allanis osiągała szczyty swojej zawodowej i prywatnej frustracji.
Nie dość, że jej gustowne czerwone czółkienka od Manolo Blahnika właśnie się rozpadały pod naporem wody, to ona osobiście spędziła ostatnią godzinę a może dwie na poganianiu osób znajdujących się jeszcze w motorowce by szybciej wybierały wodę. Niestety efekt był taki, że dalej stali w miejscu, a zaczynało się już powoli ściemniać.
- Naprawdę, żeby nie było tu żadnego porządnego faceta, żeby wybierał wodę i jeszcze ruszał wiosłami. – prychnęła sama zajęta przeżywaniem tragedii i śmierci tragicznej swoich czółkienek.
- A czym ja mam ci to robić siostra jednocześnie jeszcze? Jajami? – mruknął Daniel, cały mokry od prac porządkowych na motorówce, co sprowadzało się do tego, że w przeciągu paru godzin poziom wody podwyższył się o paręnaście centymetrów. Xavier, leżący na podłodze stwierdził, że woda zaczyna już wlewać mu się do uszu, a Miguel miotał przekleństwa po hiszpańsku wypowiadane na prawo i lewo.
Dodatkowym i niezbyt przyjemnym aspektem tegoż położenia był fakt, że w przeciągu kolejny paru minut mięśnie nie tylko nie przestawały boleć, ale i zrobiło się całkowicie ciemno oraz z nieba lunął rzęsisty deszcz wspomagający dodatkowo wodę wdzierającą się do motorówki przez dziurawe dno. Jakby tego było mało zerwał się porywisty wiatr, stawiając pod istotnym znakiem zapytania przetrwanie na uszkodzonym środku transportu.
- Nie ma rady, skaczemy do wody. – mruknął przemoczony do suchej nitki Will.
- A to w czym od paru godzin stoimy to niby co jest, kisiel bojowy Sherlocku? – żachnęła się Nadia, aczkolwiek bardzo szybko przystała na propozycję wypadu z motorówki i po chwili wraz z całą Ekipą znalazła się w czymś co ogólnie można było nazwać bezmiarem wody. Najbardziej utrudnioną sytuację miał w tym wypadku Miguel, który przyjął na siebie misję opiekowania się Xavierem, która w praktyce oznaczała jednak dźwiganie go na plecach nawet w wodzie.
- Dobra ekipo. Wytężamy ostatkiem sił jakieś rezerwy i płyniemy przed siebie. Jak dobrze pójdzie to dostaniemy się na tą plażę co ją widzieliśmy jak majaczyła na horyzoncie. Ja nie chcę umrzeć, ale jak do tego dojdzie do wolę to zrobić na lądzie. – mając nadzieję, że wszyscy znają mniej więcej kierunek do rzeczonej plaży Miguel zaczął z wielkim trudem mozolną wycieczkę na jedyny bastion jako takiego ocalenia.
Fale nie pomagały. Nie pomagał wiatr ani deszcz, ponieważ praktycznie wszystko w tym dniu było sprzysiężone przeciwko nim. W atmosferze ogólnego pomrukiwania wszyscy po intensywnym forsowaniu swoich organizmów dotarli w końcu praktycznie bez żadnych wskazówek do plaży i zdesperowani jak wiele osobników w tym dniu po prostu padli na chłodny piasek bez ruchu, mając gdzieś strugi deszczu lejące się na nich z nieba. Teraz wszyscy potrzebowali tylko snu.
Tylko jeden organizm żywy oprócz wszechobecnych i świętujących swój wielki powrót kultur bakterii był w tej chwili aktywny i gotowy do działania. To coś, co czaiło się w krzakach i zareagowało bardzo żywiołowo na pojawienie się tymczasowych nowych rezydentów. Po chwili okazało się, że TO to raczej KTO, a konkretniej starszawy, przygarbiony pan w starych szmatach kiedyś mieniących się nazwami „koszula” i „spodnie”. Wyszedł pospiesznie z krzaków i rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu jakiegoś aktywnego członka ekipy. Kiedy już go nie znalazł podszedł bliżej i zaczął obserwować przybyszów najwyraźniej wybierając wśród nich osobnika najbardziej interesującego.
W końcu wybrał i przy akompaniamencie jęków rzeczonego podniósł go resztką sił pozostałą w zwiotczałych mięśniach, po czym przewiesiwszy go przez ramię zniknął w dżungli z bardzo uszkodzonym i nieźle wycieńczonym...
Xavierem Cravenem.


Mercedes G

Mercedes GLK


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Wto 8:01, 19 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:24, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
Ten dziadek od razu mi się skojarzył z dziadkiem-kanibalem z Wiedźmina. Laughing Niech jeszcze ma swoje racje w stylu, że nie jada dzieci i niech mówi do Xaviera per "wnusiu", to już w ogóle będzie odjazd. Laughing

A pości agentów DGSE z CIA był ciekawy. ^^ Ale musieli przeżyć to zderzenie. Nie ma inngej możliwości. xd

Więcej nie wiem, co napisać. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lizzy
.
.



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Wto 15:56, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
Nadrobiłam te 3 odcinki Smile
Przede wszystkim jestem w szoku, że Clarise umarła...i to na oczach widzów xD więc nie wiem jak (oczywiście gdyby) i czy jest możliwość przywrócenia jej do życia.
Równie zaskakujący był ślub Normy (ajj kocham jej teksty Very Happy ) i LEosia... to się zapowiada jako jeden z ciekawszych wątków Razz Very Happy
Z tym narkotykiem, Rose i esztą też ciekawe...
W ogóle nie chce mi się pisać, bo oczy mnie od tego czytania bolą Razz xD
W każdym razie czekam na następny odc Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 19:51, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
Ale musieli przeżyć to zderzenie. Nie ma inngej możliwości. xd


Rozczaruję Cię, bo jest inna możliwość. Mogą umrzeć, wyobraź sobie. XD

Cytat:
Więcej nie wiem, co napisać. XD


Bardzo mnie to smuci, że wam się nie chce porządnie komentować RPL. :>


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikkao dnia Wto 20:23, 19 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

!Raziel
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 379
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:55, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
Cytat:
Bardzo mnie to smuci, że wam się nie chce pożądnie komentować RPL. :>


Jak już, to poRZądnie. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mikkao
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 403
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 20:25, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
!Raziel napisał:
Jak już, to poRZądnie. XD


Nie denerwuj mnie. XD Powinienem robić masę błędów, bo jak jeden człowiek popełni to już mu wypominają. A poza tym to i tak jest mi smutno i tyle. Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kenny
.
.



Dołączył: 12 Maj 2008
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:37, 19 Sie 2008    Temat postu:
 
Przeczytałem. Fajna akcja z pociągami Wink No ale myślę tak jak Raziel, bo serio za dużo trupów by było Razz Już trup biednej Clarisy przewija się w scenkach, więc następne są nam już zdecydowanie niepotrzebne Wink Rose zawsze trzeźwo myśli i wie, co trzeba zrobić. No prawie zawsze, bo Clarisa nie żyje...

Wątpię, żeby Alain odzyskał swojego batonika xD

No i ciekawe, komu Xavier spodobał się na tyle, że zechciał go porwać Razz Kim jest ten dziadek, hm ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.serialeimy.fora.pl Strona Główna -> RPL
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9, 10, 11  Następny
Strona 5 z 11

Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin